Nie udawać Hollywood

Wprawdzie nowe rosyjskie seriale przedstawiają błędy Stalina i kompletne nieliczenie się z liczbą ofiar, ale od prawie 15 lat rosyjskiej wolności czekamy na wielki film, który rozliczy nas z historią II wojny światowej. Na razie go nie ma, ale wierzę, że w końcu powstanie - mówi Naum Kleiman, dyrektor Muzeum Kina w Moskwie

Marcin Wojciechowski: Jak kino radzieckie, a potem rosyjskie przedstawiało II wojnę światową?

Naum Kleiman*: Różnie. Pierwszy okres to kino jeszcze przedwojenne, ale przesycone duchem obronnym. Filmy powstałe w latach 1937-39 jakby przeczuwały wojnę. Były one nasycone powierzchownym heroizmem, kultem walki, siły i przekonaniem o naszej potędze, która na początku wojny okazała się złudna. Jeśli nie liczyć takich metaforycznych arcydzieł jak "Aleksander Newski" Eisensteina czy "Minin i Pożarski" Pudowkina, to pozostałe dzieła tego nurtu były gniotami i zaklinaniem rzeczywistości. Przykładem może być "Jeśli jutro będzie wojna" albo "Chłopiec z naszego miasta".

Po 1 września 1939 r. - oprócz kronik i kina dokumentalnego - w ogóle nie zauważono początku II wojny światowej. Myślę, że był to gest wobec paktu Ribbentrop-Mołotow. Zresztą po jego podpisaniu zdjęto z ekranów "Aleksandra Newskiego", żeby odwrócić uwagę widowni od tematyki wojennej. Taki film o walce starej Rusi z wrogami mógł przecież prowokować pytania, że napadnięte narody mają prawo się bronić przed agresją ZSRR.

Po roku 1941 i napaści Niemiec na Związek Radziecki pojawiły się krótkometrażówki i dokumenty podobne do filmów agitacyjnych z lat 20. Potem dzięki wojnie nastąpiła stopniowa i powolna, ale jednak demokratyzacja kina. Zamiast o roli partii i wielkich dowódców zaczęto mówić o zwykłych ludziach, prostych żołnierzach, na których zwalają się rozmaite nieszczęścia, a jeszcze muszą bronić ojczyzny.

Stalin nie dopuszczał do powstania filmów mówiących o współpracy naszej armii z sojusznikami. Był tylko jeden taki przypadek - "Sławny mały", zwany też "Nowogorodcy" - film Borisa Barneta. Francuski lotnik, zmieniony w trakcie produkcji na brytyjskiego, został zestrzelony przez Niemców i trafia do radzieckiego oddziału partyzanckiego, gdzie zawiązuje się przyjaźń. Film opowiadał o międzynarodowej walce z faszyzmem, zauważał wkład innych narodów. Ale Stalin nie pozwolił na jego dystrybucję, a wtedy tylko filmy zaakceptowane przez Stalina mogły wejść do kin. Drugi przypadek cenzury Stalina to "Zabójca wychodzi na drogę". W jednej scenie Hitler jest tam obśmiany. Nie wiem, dlaczego już po wybuchu wojny z Niemcami nadal nie można było śmiać się z Hitlera.

Kulminacja filmów o cierpieniach zwykłych ludzi nastąpiła w 1943 r. Przypomnę "Tęczę" Marka Donskogo czy "Ona broni ojczyzny" Fridricha Ermlera. Były pokazywane w kinach polowych dla podtrzymanie morale. Zdecydowano się wpuścić trochę szczerości do filmu, żeby ludzie nabrali ufności do władzy i wiary w zwycięstwo.

A co zmieniło zwycięstwo w 1945 r.?

- Jeszcze przed końcem wojny nastąpił zwrot ku przedstawianiu wielkich dowódców. W 1944 r., gdy los wojny był już przesądzony, Ermler robi film "Wielki przełom", gdzie generałowie decydują o losie zwycięstwa. Po wojnie już wszystkie zwycięstwa przypisywano Stalinowi. Na drugim planie byli jego marszałkowie i generałowie, a cierpienia zwykłych ludzi w ogóle zeszły z ekranu.

Dopiero po słynnym wykładzie Chruszczowa za kamerą stanęli ludzie, którzy znali wojnę z własnych przeżyć. Radziecka odwilż w filmie jest bliska polskiej, temu, co kręcili wtedy Wajda, Munk, Kawalerowicz. Wreszcie pojawiły się filmy mówiące o tragedii wojny, choć na początku opowiadano wyłącznie o tragedii Związku Radzieckiego i jego mieszkańców. Dopiero Aleksandr Ałow i Władimir Naumow dokonali przełomu filmem "Pokój przychodzącemu na świat" w 1962 r., gdzie pojawili się sojusznicy i tragedia narodu niemieckiego. Na początku film był zabroniony, potem go przerobiono i pokazywano w bardzo ograniczonych kręgach.

Tarkowski i jego młodsi koledzy próbowali spojrzeć na wojnę nie tylko poprzez los kraju, ale przez pryzmat tragedii jednostki. To "Dziecko wojny", filmy Panfiłowa, słynny obraz Klimowa "Idź i patrz". Jednak ani kino radzieckie, ani potem rosyjskie oprócz nieśmiałych prób nie próbowało przedstawiać II wojny światowej, ale raczej skupiało się na tragedii ZSRR. Była to wielka wojna narodu radzieckiego przeciwko faszyzmowi. Być może dlatego w świadomości przeciętnego Rosjanina wojna nie zaczyna się 1 września 1939 r., ale ponad półtora roku później 22 czerwca 1941 r. Dopiero w ostatnich latach pojawiły się dokumenty próbujące przedstawić wojnę jako katastrofę całej ludzkości.

Z okazji 60-lecia niemal każda rosyjska stacja telewizyjna zrealizowała serial poświęcony wojnie, a niektóre nawet po kilka. Niektóre przedstawiają drugą stronę wojny: gigantyczną cenę za zwycięstwo, błędy Stalina i kompletne nieliczenie się z liczbą ofiar. Jak Pan ocenia te filmy?

- Telewizja zawsze nieco wyprzedzała kino pod względem szybkości reagowania na prawdę historyczną i tego, co akurat można o niej powiedzieć. Jeszcze pod koniec lat 70. powstawały np. seriale telewizyjne o armii Koniewa wyzwalającej Kraków. Nie mówię, że był to serial całkowicie prawdziwy, ale znacznie bardziej szczery od wcześniejszych produkcji. To właśnie w nim po raz pierwszy padło pytanie o cenę zwycięstwa. Starano się przedstawić Koniewa jako jednego z ludzkich dowódców nieszafujących bez sensu życiem żołnierzy.

Najnowsze seriale pod względem warsztatu nie są tak mistrzowskie jak filmy wojenne z lat 60., ale zwracają uwagę na to, że wojna toczyła się na różnych frontach. Mamy "PQ47" o wielkim konwoju morskim płynącym z Wlk. Brytanii do Murmańska z pomocą aliantów dla ZSRR. Serial "Dywersanci" w jednym z odcinków przedstawia epizod współpracy komandosów radzieckich z polskim podziemiem. Zdjęcia kręcono zresztą w Kazimierzu Dolnym z udziałem Stanisława Mikulskiego, dobrze znanego rosyjskim widzom ze "Stawki większej niż życie", która była u nas tak samo popularna jak u was.

Mnie najbardziej podoba się "Sztrafbat" ("Batalion karny") przedstawiający nieznany dotąd epizod o więźniach łagrów wcielanych do armii czerwonej. Ten film jest wręcz antyradziecki. Jest hołdem wobec poległych, ale zarazem oskarżeniem wobec stalinizmu. Ten serial wywołał zresztą w zeszłym roku furorę w Rosji.

- Znacznie wcześniej powstała "Próba wierności" Aleksieja Germana podejmująca podobny temat, która jednak mimo pierestrojki nie weszła na ekrany. Pokazano ją dopiero po ustąpieniu Gorbaczowa. Ten film pokazywał los naszych jeńców, również to, co czekało ich po powrocie do ZSRR. Po raz pierwszy mówił szczerze o liczbie ofiar, pokazywał przykłady oporu zorganizowane nie z inicjatywy partii, ale wręcz na przekór jej, oddolnie.

"Sztrafbat" poruszył tematykę łagrową i to, że nie wszyscy dowódcy byli zagorzałymi stalinistami. Dość odważnie mówi o kolaboracji. Choć oficer armii czerwonej przechodzący do wojsk gen. Własowa jest tam postacią negatywną, to rzetelnie i uczciwie są tam przedstawione jego racje. Z jego ust padają słowa, że chce walczyć razem z Niemcami o Rosję bez bolszewików. Głównym tematem "Sztrafbatu" jest cena zwycięstwa i zbrodnie Stalina wobec własnego narodu. To ważny serial. Cieszę się, że był tak popularny.

W filmie kinowym "Swoi" podjęto temat kolaboracji na terenach ZSRR zajętych przez Niemców. Bohaterem jest wiejski starosta godzący się współpracować z Niemcami genialnie zagrany przez Bohdana Stupkę. Z filmu wynika, że starosta uciekł z łagru i przedarł się przez front do własnej wsi, bo okupacja niemiecka oznaczała dla niego wolność od władzy radzieckiej.

- Temat zdrady był już podejmowany wcześniej - nawet w filmach kręconych jeszcze w czasie wojny - ale traktowano go epizodycznie. Na ekranie pojawiali się starostowie godzący się na współpracę z Niemcami, ale byli oni jakby tłem, oddzielali dobrych od złych. Tymczasem w "Swoich" pokazano ludzki dramat starosty. Może brakuje temu filmowi jeszcze głębi, jakiegoś uogólnienia, ale kierunek jest ciekawy.

Czy w tym roku, roku 60. rocznicy, powstanie w Rosji film, który będzie rozliczeniem z II wojną światową na miarę rozliczenia z rewolucją październikową, jaką w literaturze był "Doktor Żywago" Borysa Pasternaka? Czy zobaczymy rosyjskie arcydzieło o wojnie?

- Czekamy na taki film już od prawie 15 lat rosyjskiej wolności. Może przynajmniej deklarowany brak cenzury będzie temu sprzyjał. Ja też czekam na film mistrzowski, a zarazem oparty na prawdzie. Jeden z moich znajomych scenarzystów chce opisać okupację, ale zarówno niemiecką, jak i radziecką pod koniec wojny. Potencjał mamy. Pytanie tylko, czy będą z tego filmy. Twórcy coraz bardziej liczą się z rynkiem, a publiczność oczekuje rozrywki.

Nikita Michałkow ogłosił, że szykuje kontynuację "Spalonych słońcem", akcja będzie się toczyć podczas II wojny światowej.

- Na mój gust "Spaleni słońcem" to film dość pokrętny pod względem stosunku do stalinizmu, choć dostał Oscara i jest znany na całym świecie. Z ujawnionych fragmentów nowego scenariusza wynika tylko, że znany nam pułkownik Kotow opuszcza łagier i trafia wprost na front w randze generała. Takie historie się zdarzały, bo po wielkiej czystce Stalinowi brakowało utalentowanych dowódców. Córka Kotowa, którą znamy ze "Spalonych słońcem" jako kilkuletnią pionierkę, jest już dorosła i także walczy. Najważniejsze jednak, żeby Michałkow oparł się pokusie udowodnienia, że nie jesteśmy gorsi od Hollywood. Nie mam nic przeciwko kinu amerykańskiemu, ale nie chciałbym, żeby chęć osiągnięcia sukcesu, w tym także kasowego, zdominowała dążenie do pokazania prawdy.

* Naum Kleiman jest jednym z najwybitniejszych znawców kina b. ZSRR i Rosji. Kieruje moskiewskim Muzeum Kina, które jest odpowiednikiem polskiego Iluzjonu Filmoteki Narodowej