Biało-czerwone stroje, ekspresyjna choreografia i nagi tors Ivana Komarenki nie pomogły "Czarnej dziewczynie" wyróżnić się spośród 25 piosenek zespołów z całej Europy. Polacy nie porwali publiczności ani w kijowskim Pałacu Sportu, ani przed telewizorami. Zresztą "Czarna dziewczyna" nie zdobyła wielkiej popularności nawet u nas, będąc często obiektem drwin. Więc czemu się dziwić.
Trzeba jednak przyznać, że na tle pozostałych zespołów Ivan i Delfin nie wypadł źle. Inni jednak byli może nie lepsi, ale ciekawsi. Wiadomo: Eurowizja to festiwal muzycznej konfekcji z całej Europy i święto kiczu, którego nikt nie tylko się nie wstydzi, ale stara się przebić konkurencję.
Mocny akcent pojawił się już na samym początku koncertu. Pierwsi w konkursie Austriacy - hoża wokalistka w pseudoludowej sukience z dużym dekoltem wspomagana przez jodłującego puzonistę śpiewali po angielsku i hiszpańsku piosenkę w rytmach latynoskich. Potem nastąpiła mieszanka banalnych balladek disco rodem z lat 80. (ewentualnie początku lat 90.) i odrobiny folku, niekoniecznie z rodzimego kraju. Węgrzy na przykład zaczęli swój występ od tańca... irlandzkiego. Część występujących sprawiała wrażenie, jakby trafiła na scenę przez przypadek, albo brała udział w amatorskim konkursie na sobowtórów znanych wykonawców. Tak było z reprezentantkami Estonii - pięcioma kolorowo ubranymi didżejkami a la wczesne Spice Girls, czy zespołem z Norwegii umiejscowionym gdzieś w połowie drogi między Kiss (także w kwestii kostiumów i makijażu) a Scorpions. Wrażenie w miarę autentycznych i bawiących się tym, co robią, sprawiali nieliczni, jak wesoła kapela z Mołdawii, przy której publiczność w końcu się ożywiła. Wyróżniło się także dwóch młodych Łotyszy, którzy swoją balladę zakończyli, pokazując słowa w języku migowym, oraz przedstawicielka Monako, która jako jedna z niewielu potrafiła zaśpiewać czysto.
Eurowizja to także pokaz estradowej mody. Tutaj wszystkich przelicytowała reprezentantka Białorusi, która w czasie krótkiej piosenki zaprezentowała aż trzy stroje - od złotego namiotu przez stroną suknię po złote obcisłe spodnium. O jej śpiewie nie ma co wspominać, ale przynajmniej dostarczyła publiczności silnych wrażeń wizualnych. Większości wykonawców nie stać było nawet na to, choć kilka pań zaprezentowało oszałamiające wręcz dekolty.
Wczorajszy konkurs półfinałowy ujawnił dwie mody. Pierwsza - na bębny - im większe, tym lepsze. Pojawiły się w kilku występach. Druga, na śpiewanie w językach ojczystych. Nie po angielsku zdecydowali się zaśpiewać oprócz Ivana i Delfina jeszcze przedstawiciele: Monako, Izraela, Belgii, Węgier, Andory, Chorwacji i Słowenii. Ciekawe, czy to samo powtórzy się w sobotę podczas finału 50. jubileuszowego konkursu Eurowizji, w którym pojawi się 24 wykonawców.