Nie udało mi się przeprowadzić z nią wywiadu. Wiedziałem, że niechętnie spotyka się z zagraniczną prasą, więc postanowiłem zadziałać z zaskoczenia. Pojechałem do Nikszicia, małego miasta w Czarnogórze, w którym mieszkała, i zadzwoniłem do niej z ulicznego automatu. Powiedziałem, że jestem w mieście, i mógłbym być u niej za kwadrans. Nieco zbita z tropu kazała mi się szczegółowo przedstawić i oddzwonić za dwadzieścia minut. Gdy zadzwoniłem drugi raz, głos miała już inny. Ozięble poinformowała mnie, że sprawdziła w Pale, i że nie ma mnie na liście dziennikarzy, z którymi ona rozmawia. "A kto układa tę listę?" - spytałem z głupia frant. "Jak to, kto? - zdziwiła się. - Mój syn".
Jej syn Radovan już wówczas, latem 1996 roku, był na liście najbardziej poszukiwanych zbrodniarzy wojennych. Ukrywał się gdzieś w Bośni. Nie przeszkadzało mu to zresztą odwiedzać matki w Niksziciu; wiadomo było nawet, którego przejścia granicznego używa. Matka, jak wynikało z naszej rozmowy, była z nim - a w każdym razie z jego ludźmi - w stałym kontakcie. Mimo rozmaitych spektakularnych akcji robionych na pokaz nigdy, ani wówczas, ani teraz, siły międzynarodowe nie podjęły poważnej próby, aby go zatrzymać - siły serbskie zaś nadal go chronią. Nie czuje się specjalnie zagrożony. Tylko w kwietniu widziano go w Serbii dwukrotnie - raz jadł obiad z bratem w znanej belgradzkiej restauracji. Prokurator trybunału haskiego, pani Carla Del Ponte, tak dalece straciła wiarę w to, że społeczność międzynarodowa zatrzyma Karadżicia, że nie przekazała nawet tych informacji zachodnim wywiadom. Przesłała je od razu do Belgradu w nadziei, że sprowokuje chociaż tamtejsze władze do działania. Przedstawiciel UE powiedział bowiem niedawno rządowi serbskiemu, że sprawa Karadżicia i jego dowódcy wojskowego generała Mladicia stanowi najpoważniejsze obciążenie dla szans członkowskich Serbii. A po tym, jak Unia wstrzymała negocjacje z Zagrzebiem do czasu zatrzymania również poszukiwanego przez Hagę chorwackiego generała Gotoviny, Belgrad wie, że uwagi takie należy traktować poważnie.
Dlatego też, gdy w niedzielę pochowano w Niksziciu 83-letnią Jovankę Karadżić, niektórzy mieli nadzieję, że syn zjawi się na jej pogrzebie, zatrzyma go czarnogórska policja, i wszyscy będą mieli problem z głowy. Ale Karadżić, mimo całego swego sentymentalizmu, tym razem do Nikszicia nie przyjechał. Musi zarazem wiedzieć, że na Zachodzie nadal nikt nie pali się do jego aresztowania - jego zeznania byłyby zbyt obciążające dla wielu mężów stanu, którzy z nim w trakcie trwania wojny bośniackiej prowadzili rozmowy i zawierali kompromisy. Mało kto w UE też się śpieszy do tego, by przyjąć Serbię, a pozostający na wolności zbrodniarz jest tu niezmiernie dogodnym pretekstem. Może dlatego serbski wicepremier Ljabusz wyraził nadzieję, że zostanie on jednak schwytany przed zbliżającą się w lipcu 11. rocznicą srebrenickiej rzezi. Wydaje się jednak wykluczone, by rząd podjął taką próbę - dla coraz silniejszych w sondażach serbskich nacjonalistów Karadżić jest męczennikiem za serbską sprawę. Jego matkę pochowano jak bohaterkę narodową. "Wolałaby ujrzeć syna jako martwego bohatera niż jako żywego zdrajcę" - powiedział nad grobem metropolita czarnogórskiej cerkwi Amfilohje. Na razie Karadżić pozostaje jednak żywym serbskim bohaterem, a myśl o jego ujęciu zdaje się straszyć najbardziej jego dawnych mimowolnych wspólników.