Partię premiera Tony'ego Blaira poparło 36 proc. wyborców, co daje im nadal większość w parlamencie, lecz będą mieli prawie o 50 mandatów mniej niż dotychczas. Konserwatystów poparło 33 proc. wyborców (będą mieli ponad 30 mandatów więcej), a Liberalnych Demokratów prawie 23 proc. (co najmniej 14 mandatów więcej).
"Blair wraca na Downing Street 10, ale zbiera pokłosie Iraku" - napisał prawicowy "The Times", który popierał laburzystów. "Źli wyborcy zgotowali Blairowi szok" - ogłosił "Daily Mail", jedna z niewielu gazet, która nie popierała reelekcji premiera.
Sam Blair w swoim okręgu w Sedgefield w północno-wschodniej Anglii wygrał co prawda łatwo z niezależnym kandydatem Regem Keysem, którego syn zginął w Iraku. Gdy jednak po ogłoszeniu wyników w swoim okręgu wyszedł do dziennikarzy i dziękować wyborcom, miał taką minę jakby poniósł klęskę. Także w piątek, gdy przyjechał do swej siedziby przy Downing Street 10, był poważny. - Słuchałem i nauczyłem się - stwierdził. Obiecał, że rozwiąże kwestie, które były głównymi tematami kampani konserwatystów - imigrację i porządek w szkolnych klasach.
Labour poniosła kilka spektakularnych klęsk. W londyńskim okręgu Bethnal Green and Bow, gdzie mieszka wielu muzułmanów, posłankę laburzystów Oonę King wysadził z fotela George Galloway. To były poseł Partii Pracy został z niej wyrzucony w 2003 roku za ostry sprzeciw wobec wojny w Iraku. - Panie Blair, to za Irak. Wszyscy ludzie, których pan zabił, nawiedzili teraz pana jak duchy. Najlepsze, co mogłaby zrobić Partia Pracy, to wyrzucić pana jutro rano - mówił.
Laburzyści przegrali nawet w kilku okręgach, które wydawały im się zupełnie pewne.
Nie wszędzie autorów wojny w Iraku spotkała jednak kara. Miażdżące zwycięstwo odniósł szef MSZ z okresu wojny Jack Straw. Przegrał za to z kretesem (był dopiero piąty, nie tylko za kandydatami trzech głównych partii, ale i nacjonalistycznej British National Party) niezależny kandydat Craig Murray. Ten były ambasador w Uzbekistanie ostro krytykował wojnę z terroryzmem i przestrzegał, że rząd prze do wojny z Iranem i Syrią. Były szef MSZ Robin Cook, który podał się do dymisji, protestując przeciw wojennym planom, także nie zdobył mandatu.
Tematem całkowicie nieobecnym i w kampanii, i w powyborczym przemówieniu premiera była Europa i europejska konstytucja, która ma być poddana pod referendum za rok. Blair unika tematu, bo chce się najpierw przekonać, czy konstytucję przyjmą pod koniec maja Francuzi. Jeśli referendum się jednak odbędzie, niezależnie od wyniku może być ostatnim znaczącym wydarzeniem za rządów Blaira.
Publicyści twierdzą, że słaby wynik w wyborach nie pozwoli mu pozostać na stanowisku przez całą kadencję. Według wpływowego komentatora BBC Andrew Marra może on teraz zawrzeć układ z kanclerzem skarbu Gordonem Brownem, od dawna typowanym na następcę: w zamian za poparcie dla projektów, na których mu zależy, Blair ustąpi wcześnie, by Brown już z pewnymi osiągnięciami jako premier mógł wystartować w następnych wyborach. Takie pokojowe przekazanie władzy byłoby bezprecedensowe.
Zadowoleni z wyniku wyborów są torysi, którzy przez lata byli tylko mało znaczącym tłem dla Blaira i jego partii. Jak powiedział ich lider Michael Howard, teraz partia "może stać z dumnie uniesioną głową". Zapowiedział jednak, że niedługo odejdzie, ponieważ jest za stary (ma 63 lata), by walczyć w kolejnych wyborach.
Zadowoleni są także Liberalni Demokraci, którzy zyskali przede wszystkim głosy przeciwników wojny w Iraku. Ich przywódca Charles Kennedy zapowiedział, że to oni będą "prawdziwą alternatywą" dla Partii Pracy w parlamencie.
Blair rządzi od 1997 roku.