W środę cały dzień krążył po kraju, odwiedzając okręgi, w których wynik wyborów jest niepewny. Tam, gdzie laburzystom zagrażają konserwatyści, podkreśla dobry stan gospodarki. Tam, gdzie zagrażają im liberalni demokraci, przekonuje, że głos na nich to tak naprawdę wpuszczanie konserwatystów "tylnymi drzwiami".
Sondaże w ostatnich dniach są dla Blaira wyjątkowo optymistyczne. Najgorszy scenariusz przewiduje, że Partia Pracy zwycięży z 36 proc. głosów, podczas gdy konserwatyści zdobędą 32 proc., a liberalni demokraci 25 proc. W brytyjskim systemie jednomandatowych okręgów wyborczych to i tak wystarczy, by mieć większość w parlamencie. Prawie wszystkie pozostałe sondaże dają Partii Pracy co najmniej osiem do dziesięciu punktów przewagi, a instytut Populus przewiduje nawet, że dostanie 41 proc. głosów, podczas gdy torysi tylko 27 proc.
Według niektórych analityków rosnąca popularność Blaira w ostatnich dniach to skutek kampanii konserwatystów, która nie spodobała się wyborcom. Z plakatów prawicy spogląda głównie sam Blair, szczerząc zęby w dziwnym uśmiechu. "Wyobraź sobie jeszcze pięć lat z nim", "Irak. Ukryte podatki. Imigracja. Jeśli chcesz powiedzieć mu, co myślisz, masz szansę teraz lub nigdy" - głoszą napisy. Torysi próbują koncentrować uwagę na samym Blairze, któremu wielu ma za złe krętactwa w sprawie irackiej broni masowego rażenia. Nawet niektórzy konserwatyści przyznają, że z atakami trochę przesadzili. - Nie udało nam się stworzyć jasnego obrazu, co właściwie by się w tym kraju zmieniło, gdybyśmy to my rządzili - mówi mi jeden z kandydatów na posła.
Laburzyści nie pozostali dłużni. Na ich plakatach jest głównie przywódca konserwatystów Michael Howard. Na jednym śpi, a napis nad jego głową podpowiada, że myśli o "opłatach za operacje w szpitalach". Pod poduszką trzyma "Tajne plany torysów".
Być może niektórych zniechęciła do torysów ich ostra kampania przeciw imigracji. To jednak nie jest pewne. Imigracja to po wojnie w Iraku jeden z najważniejszych tematów tych wyborów. - Kwestia imigracji w ciągu ostatniej dekady pięła się w górę na liście problemów, które Brytyjczycy uważają za ważne. W latach 60., 70. i 80. wskazywało na nią 6-7 proc. respondentów. Dziś jest ona na pierwszym miejscu z 40 proc. wskazań, przed opieką zdrowotną, edukacją, bezpieczeństwem - mówi Danny Sriskandarajah, ekspert ds. imigracji londyńskiego Instytutu Badań nad Polityką Państwa. Pod słowem "imigrant" wielu rozumie wyłącznie czarnoskórych przybyszów, a nie tych z Europy. Obie największe partie twierdzą, że chcą ograniczyć imigrację, lecz torysi posunęli się do skrajnych postulatów. Chcą m.in., by Wielka Brytania wystąpiła z konwencji genewskiej z 1951 r. o ochronie uchodźców, której sygnatariuszem jest Polska i praktycznie wszystkie demokratyczne kraje.
Partia Blaira obawia się konkurencji także, a może przede wszystkim ze strony liberalnych demokratów, trzeciej największej partii, która jako jedyna sprzeciwiała się wojnie w Iraku. W ostatnich dniach Labour koncentruje się na swych wyborcach, by upewnić się, że zagłosują i że nie przeniosą swego głosu na antywojennych konkurentów. Blair stara się za wszelką cenę mówić o gospodarce i osiągnięciach w kraju, a nie o Iraku.
Premierowi pomogło, że poparły go na kilka dni przed wyborami prawie wszystkie gazety, łącznie z wpływowym brukowcem "The Sun" oraz prawicowymi "The Times" i "Financial Times". "Sun" w środę pisał wielkimi literami na okładce: "Dlaczego rozmiar ma znaczenie". Można by się domyślać, że chodzi o rozmiar większości Blaira w parlamencie, lecz wewnątrz przeczytać można głównie o życiu miłosnym premiera i jego żony Cherie, i to tym, że w ogniu kampanii zatrzymali się, by świętować 25. rocznicę swojego opartego na miłości i wierności związku.