Fotografie współczesnych mistrzów dokumentu opowiadają o rzeczywistości w zupełnie inny sposób niż ten, do którego przyzwyczajają nas reportaże pokazywane na World Press Photo i drukowane w gazetach. Artyści nie szukają egzotycznych tematów w odległych zakątkach świata, bo tym zajmują się reporterzy pracujący dla gazet. Unikają też wielkich wydarzeń politycznych. Skupiają się zwykle na banalnych sytuacjach i trywialnych, pospolitych przedmiotach. Nie udają jednak, że rejestrują rzeczywistość. Przeciwnie, nie wahają się rzeczywistości zmieniać.
Nikt już nie wierzy w obiektywność fotografii dziennikarskiej. Zdjęcia pokazywane na World Press Photo zrobione są zwykle tak, jakby fotograf nie istniał - podczas gdy sama jego obecność zmienia to, co się dzieje przed obiektywem. Do niego należy wybór kadru i momentu zrobienia zdjęcia.
Przez pierwsze dziesięciolecia fotografii artyści dzielili swoją pracę na dzieła z zakresu sztuki wysokiej - jak abstrakcyjne inscenizacje czy akty wykonywane w studiu - oraz sztukę użytkową, czyli reportaż, możliwie wierne odtwarzanie rzeczywistości. To, co oglądamy dziś na wielu wystawach, to świadectwo zatarcia tego podziału.
Cyfrowa technika otworzyła pole do grania wiarygodnością fotografii. Kelli Connell pozornie dokumentuje związek dwóch kobiet, ale w rolę obydwu postaci wciela się sama artystka. Anthony Goicolea inscenizuje dramatyczne wydarzenia - wypadek autobusu szkolnego, utonięcie ucznia na pływalni, makabryczny koniec imprezy akademickiej - ale jedynym aktorem zbiorowych scen jest sam autor.
Wszystkie te manipulacje mogą być drażniące dla widza przyzwyczajonego, że fotografia "opowiada" o świecie. Problem w tym, że jej pretensje do pokazywania "tego, co jest naprawdę" okazały się kłamstwem - i artyści musieli wymyślić na nowo sposób opowiadania o rzeczywistości. Pokazują więc świat, ale nie ukrywają, że to obraz całkowicie subiektywny.
Czy przy okazji nadal mówią coś ważnego o rzeczywistości?
Zdjęcia jednego z najbardziej cenionych fotografów współczesnych - Niemca Andreasa Gurskiego - można by na pierwszy rzut oka potraktować jako niemal klasyczny dokument. Jednak informacja umieszczana przy wystawie mówi jasno, że wszystkie fotografie zostały cyfrowo przetworzone. Ze zdjęcia "Ren II" zniknęła znajdująca się na drugim planie elektrownia, z fotografii ukazującej wnętrze biblioteki w Sztokholmie usunięto klatkę schodową. Gursky wykorzystuje intuicyjną wiarę widza w "prawdomówność" fotografii i natychmiast ją bezlitośnie podkopuje. Przygląda się współczesnemu światu i o nim opowiada, ale upiększa go i oczyszcza.
Jego fotografie cały czas pozostają jednak dokumentem. Gursky zwraca uwagę na powtarzające się struktury i układy charakterystyczne dla świata przemysłowego. Obiekty, które fotografuje - półkę w sklepie, blok mieszkalny, regał w supermarkecie, fragment swetra, wnętrze hotelu - mają podobną budowę: wszystko składa się z powtarzających się prostokątnych segmentów. Najwyraźniej widać to na fotografii "Ren II" - linia brzegu została wyrównana i wybetonowana, a sam brzeg wygładzony i pokryty regularnym trawnikiem.
Podobne zabiegi stosuje również Polak Maciej Stępiński w projekcie "N 113". Cykl fotografii ukazujących odcinek drogi łączącej N^mes z Arles oczyścił cyfrowo ze wszystkich odniesień do czasu i przestrzeni - numerów na tablicach rejestracyjnych, znaków drogowych, charakterystycznych elementów przy drodze. Pokazał w ten sposób obraz drogi "w ogóle".
Dwa lata temu pokazana została w Londynie słynna dziś wystawa "A Storybook Life" Philipa Lorca diCorcii. Nie wyglądała jak efekt 25 lat pracy. Sprawiała wrażenie zestawu pamiątkowych zdjęć rodzinnych, przypadkowo przyłapanych scen z życia codziennego i krajobrazowych fotografii z wakacji. Rzecz w tym, że DiCorcia precyzyjnie odtwarzał wybrane zdarzenia, które widział przez przypadek. Aktorami w tych inscenizacjach są osoby z najbliższego otoczenia fotografa. Postaci powtarzają się na wielu zdjęciach - niekiedy robionych w wieloletnich odstępach czasowych, co sprawia, że "A Storybook Life" staje się "opowieścią o życiu" wyimaginowanych bohaterów.
Czy to oszustwo? Jasne. Dokument? Oczywiście również. Okrutny żart z widza? Tylko wtedy, jeżeli damy się nabrać.
*Krzysztof Miękus jest redaktorem naczelnym magazynu fotograficznego "Pozytyw"