"Gazeta": Byliśmy w piątek na porannej mszy. Kościół świecił pustkami, a przecież od wyboru człowieka stąd na papieża minęły zaledwie trzy dni. Spodziewaliśmy się większego entuzjazmu.
Ks. Josef Kaiser*: Kościół zapełnił się szczelnie we wtorek wieczorem, zaraz po ogłoszeniu wyniku konklawe. Dzisiaj mieszkańcy Marktl są dumni i szczęśliwi. Te uczucia niekoniecznie muszą się jednak przekładać na religijność.
Ma Ksiądz pomysł, jak przyciągnąć wiernych?
- Szczerze mówiąc, nawet nie miałem czasu o tym pomyśleć. Od tygodnia bez przerwy dzwonią dziennikarze. Zjeżdżają się turyści, chcą ze mną porozmawiać, liczą na odprawienie nabożeństwa. A mnie zajmują prozaiczne sprawy - muszę poszukać kogoś do sprzątania kościoła, pamiętać, żeby nie zabrakło świec.
Może trzeba poprosić biskupa o pomocnika?
- To nie jest u nas takie proste. W Niemczech brakuje księży. Każdego roku ubywa - to znaczy umiera albo przechodzi na emeryturę - około 30 kapłanów, a wyświęcanych jest pięciu, sześciu nowych. Dlatego właśnie oprócz Marktl jestem jeszcze proboszczem w sąsiednim Stammham. Czymś normalnym stało się prowadzenie parafii przez księży z Polski czy z Indii.
Czy wybór kardynała Josepha Ratzingera na papieża to zmieni?
- Spośród 2200 moich parafian około pięciuset to praktykujący katolicy. Nie potrafię powiedzieć, czy bawarski papież coś zmieni. Bardzo bym chciał. Na razie zaobserwowałem inną przemianę. Kardynał Ratzinger postrzegany był jako człowiek zamknięty i surowy. Kiedy pojawił się na balkonie Bazyliki Świętego Piotra jako papież, zobaczyłem osobę uśmiechniętą z otwartymi na ludzi ramionami. Czekam, aż przyjedzie latem do Kolonii na Światowe Dni Młodzieży. To będzie ważny moment dla niemieckiego Kościoła. Kiedy nasza młodzież zobaczy tłumy z całego świata przybyłe, by posłuchać Benedykta XVI, może nastąpić przełom.
*Ksiądz Josef Kaiser - od 2001 roku proboszcz parafii w Marktl am Inn, gdzie urodził się Benedykt XVI. Podobnie jak papież jest Bawarczykiem, ma 55 lat
"Gazeta": Jeszcze tydzień temu był Pan burmistrzem sennego miasteczka, a we wtorek o Marktl am Inn usłyszał cały świat. Spodziewał się Pan tego?
Hubert Gschwendtner**: (śmiech) Przyznaję, że przemyślałem, co możemy zrobić, gdy były mieszkaniec Marktl zostanie papieżem. Dlatego już chwilę po ogłoszeniu wyboru na rynku zagrała orkiestra dęta, wokół miasteczka jeździł wóz strażacki na sygnale, a w ratuszu zrobiliśmy imprezę z darmowym piwem. Przyszło kilkaset osób.
Liczy Pan, że Marktl stanie się drugimi Wadowicami?
- Jest taka szansa. Obie miejscowości mają w sąsiedztwie maryjne sanktuaria. Pielgrzymka do Częstochowy łączy się z odwiedzeniem Wadowic, a kilkanaście minut drogi od Marktl leży Altötting. To najbardziej znane niemieckie miejsce pielgrzymkowe z cudowną figurą Czarnej Madonny. Kto dojedzie tam, przyjedzie też do nas.
Jest już plan promocji miasta?
- Jeszcze nie. Inicjatywa musi należeć do mieszkańców i oni to rozumieją. Sprzedają już na rynku watykańskie chleby, ciastka Ratzingera, papieski tort, a nawet kiełbaski i miód. Można też dostać pamiątki z wizerunkiem Benedykta XVI: świece, plakietki, zdjęcia, kubki. Na pewno ten wybór pobudzi u nas rozwój gospodarczy.
Z okien Pańskiego gabinetu widać dom, w którym urodził się Joseph Ratzinger. Powstanie w nim muzeum?
- Bardzo bym chciał, ale dziś to niemożliwe. Dom jest prywatny, a w ratuszowej kasie nie ma pieniędzy na jego wykup.
**Hubert Gschwendtner - burmistrz Marktl am Inn od 1996 roku. Wybrany na to stanowisko już po raz drugi. Z zawodu nauczyciel, ma 56 lat