Porywacze pojawili się w Madaen, 40 km na południe od Bagdadu, w piątek wieczorem - uzbrojeni w karabiny i granatniki w kilkunastu samochodach. Zabierali podobno nawet kobiety i dzieci. Zagrozili, że zabiją zakładników w ciągu 24 godzin, chyba że wszyscy szyici opuszczą Madaen.
Miasteczko znajduje się w tzw. trójkącie śmierci zamieszkanym przez sunnitów i szyitów (wyznawców dwóch głównych odłamów islamu). Okolica zyskała złowróżbną nazwę w zeszłym roku, po serii porwań i zabójstw obcokrajowców. Tu zginął m.in. reporter TVP Waldemar Milewicz. Ostatnio coraz częściej zdarzały się w "trójkącie śmierci" bestialskie morderstwa (np. dekapitacje) szyickich pielgrzymów zmierzających z Bagdadu do Nadżafu, swojego świętego miasta. Sunniccy rebelianci w ten sposób "karzą" szyitów za tolerowanie amerykańskiej okupacji i włączanie się w odbudowę kraju, jednocześnie licząc na destabilizację w całym kraju. Na południu Iraku powstały już Brygady Gniewu, ochotnicze szyickie bojówki, które mają chronić pielgrzymów i mścić się na sunnickich rebeliantach.
W niedzielę Madaen otoczyło kilka brygad irackiego wojska wspieranego przez Amerykanów. Odcięto drogi wyjazdowe z miasta, w tym dwa mosty. - Przeszukaliśmy trzy rejony, gdzie spodziewaliśmy się znaleźć terrorystów. Inne miejsca zostaną zaatakowane wkrótce - oświadczył Kassim Daud, minister ds. bezpieczeństwa narodowego. W chwili zamykania numeru "Gazety" akcja trwała.
Jak dotąd rebeliantom nie udało się doprowadzić do rozruchów na tle religijnym. Duża w tym zasługa szyickich duchownych i polityków, którzy wzywają do powstrzymania się od zemsty. Problem w tym, że zuchwałe akcje terrorystów osłabiają ich prestiż. Porwanie w Madaen zdominowało obrady irackiego parlamentu. Ustępujący premier Ijad Alawi obarczył winą iracką komórkę al Kaidy dowodzoną przez jordańskiego terrorystę Abu Musaba al Zarkawiego. "To kłamstwa. Sprawę porwań sfabrykowali niewierni" - głosi tymczasem oświadczenie na internetowej stronie al Zarkawiego.