Kilka tygodni temu do sklepów trafił nowy album grupy Papa Dance "1000000 fanek nie mogło się mylić". I tytuł płyty, i projekt okładki nawiązują do legendarnej składanki Elvisa Presleya z 1959 roku "50,000,000 Elvis Fans Can't Be Wrong". Mają panowie tupet!
Takie porównanie wzbudza śmiech. Jednak płyta Papa Dance, w latach 80. synonimu bezguścia i plastikowej tandety, zajmuje trzecie miejsce na liście najlepiej sprzedających się tytułów. O oczko niżej usadowił się inny symbol komercji - grupa Kombi. A właściwie Kombii, bo tak po reaktywacji nazywa się formacja kierowana przez Grzegorza Skawińskiego. Według danych rozpowszechnianych przez wydawcę album "Kombii C.D" osiągnął status Złotej Płyty. Współczesne gwiazdy w postaci Eweliny Flinty czy Pei lokują się daleko za nimi.
Sukces Kombii i Papa Dance to tylko wierzchołek góry lodowej. Ostatnio z różnym skutkiem przypomnieli się rozliczni wykonawcy sprzed dwóch dekad. Od prawdziwych gwiazd w postaci TSA, przez legendy muzyki niezależnej jak One Million Bulgarians czy Moskwa, aż po wykonawców, którzy nawet 20 lat temu wydawali się nieautentyczni (Kapitana Nemo) czy wręcz drażnili ewidentną sztucznością (Wandę Kwietniewską). Wkrótce dołączą kolejni. Nowe płyty zapowiadają Ziyo i Mech!
Części z tych nazw nie słyszeliśmy od lat. Inne grupy działały na marginesie sceny, nie wydając nowego materiału, lub mają już na koncie próbę nieudanego powrotu. Skąd taki wysyp właśnie teraz? I to mimo marnej sytuacji na rynku fonograficznym?
Dawne gwiazdy mogą dziś liczyć na podwójną publiczność. Fani "z epoki" mają około czterdziestki. Większość z nich nie szuka już nowej muzyki. Mają ustalone - często wąskie - gusta, które ukształtowały się w czasach, gdy byli nastolatkami. Chętnie wracają do wykonawców kojarzących im się z licealnymi balangami. Ale dorasta też pokolenie, które wykonawców sprzed 20 lat kojarzy z płytoteki rodziców lub radia. Kombii czy Papa Dance to dla nich nie symbole obciachu, lecz "przezroczyści" artyści kojarzący się po prostu z dzieciństwem.
Pytanie, jak wykorzystują sytuację wykonawcy. Jako szansę do ponownego zaistnienia i zaproponowania słuchaczom czegoś wartościowego czy skok na kasę?
Album One Million Bulgarians "Bezrobocie" rozczarował. Z płyty "W dzikim kraju" grupy Bielizna pamięta się tylko niepokojąco koniunkturalną piosenkę "Zimny wiatr". Znacznie lepiej zaprezentowali się heavymetalowi weterani z TSA. Ich "Proceder" okazał się mocnym, chwilami zaskakująco nowoczesnym albumem, ale legendarnych produkcji grupy sprzed lat nie przyćmił. Udane połączenie stylistyki z lat 80. i nowych brzmień zaproponował tylko zespół Variete, którego "Nowy materiał" jest jedną z najciekawszych polskich płyt ostatnich miesięcy.
Na drugim biegunie znajdują się Kombii i Papa Dance. Pierwszy straszy przeboikiem o "pokoleniu, które nie odejdzie w sen" i hiphopolową wersją dawnego hitu "Nasze randez vous", drugi wrócił na listy przebojów pieśnią o "czarnym śniegu klejącym się do ust". Obie grupy bez mrugnięcia okiem wróciły do tandetnej estetyki sprzed lat. Postawiły na słuchaczy spragnionych nie nowości, ale powtórki z rozrywki.
Listy przebojów dowodzą, że te kalkulacje były uzasadnione. Zwyciężył koniunkturalizm obliczony na nostalgię fanów, którzy ruszyli do sklepów. Zapominając o tym, że już Karol Marks mawiał, iż historia powtarza się jako farsa.