Po Warszawie buszują zagraniczni fotoreporterzy i filmowcy-dokumentaliści. Mają takie samo prawo do naszej rzeczywistości jak my i zadomawiają się w niej bez trudu. Z grupą warszawskich znajomych odbyłem niedawno wycieczkę na Grochów, w okolice placu Szembeka. Miejsca krańcowo nieturystyczne, niepiękne okazały się bogate i ciekawe dzięki temu, że towarzyszył nam francuski fotograf, którego interesują wszelkie peryferie - paryskie, warszawskie.
Przez lata powojenne Polakom towarzyszyła obawa, że obcy nas oszkalują, przedstawią gorzej, niż na to zasługujemy. Mieliśmy coś wstydliwego do ukrycia, zawsze z czegoś tłumaczyliśmy się przed światem. Zwalaliśmy winę na wojnę, zagładę miasta, na ustrój. Chwaliliśmy się odbudową Warszawy, ale wstydziliśmy się blokowisk.
Później okazało się, że wcale nie są komunistyczną specyfiką - podobnymi blokami obrastają światowe metropolie. Brzydota i prowizorka wdzierają się do wnętrza najbogatszych miast. I dziwna rzecz - Warszawa przestała nas razić. Jej brzydota stała się ciekawsza, nabrała głębi, stylu. Prowadzimy obcokrajowców na Pragę tak, jak kiedyś prowadzono ich na Starówkę. Gdy w okolicach Pałacu Kultury zaczął wyrastać bezstylowy Manhattan, nabrał uroku chaos pokiereszowanego miasta. Wobec szklanych domów-atrap nowej generacji zabytkami okazały się nie tylko ocalałe przedwojenne kamienice, ale też zwykłe rudery i stylowy soc z Pałacem Kultury na czele (to dziś warszawski zabytek pierwszej klasy - najbardziej nowojorski gmach Warszawy, którego projekt ściągnięto z manhattańskich drapaczy lat 30.).
Album znanego i modnego brytyjskiego fotografa Marka Atkinsa "Warszawa" jest zapisem spacerów, jakie odbywał z dwoma warszawskimi poetami Andrzejem Sosnowskim i Tadeuszem Pióro. O londyńskim albumie Atkinsa "Liquid City" ("Płynne miasto") pisano w Anglii, że przedstawia ciemną stronę metropolii, to co w niej ukryte, ponure, chorobliwe. Londyńskie zdjęcia Atkinsa sprawiają wrażenie, jakby były robione o zmierzchu. Zdjęcia warszawskie też są przyciemnione, nieraz do granic widzialności.
Na jednym z nich - które szczególnie lubię - nakładają się na siebie monumentalnie: sylwetka cerkwi na Pradze, pomnik tzw. Czterech Śpiących i tłum na skrzyżowaniu. W druku wszystkie sylwetki są czarne, niemal zlewają się w jedną całość. Autor tłumaczy, że przyciemnienie zmusza widza do włożenia wysiłku w obejrzenie zdjęcia, jego zawartość nie daje się pochłonąć od razu. Rzeczywiście, w miarę przyglądania się, zdjęcia jaśnieją.
W tych zdjęciach czuje się obecność patrzącego. Atkins notuje raczej spojrzenie na rzecz niż rzecz samą. Jego obraz Warszawy nie służy żadnej symbolicznej diagnozie, nie kryje żadnej tezy dotyczącej komunizmu, kapitalizmu, historii, wojny. Melancholia i spleen bijące z tych zdjęć są nastrojem własnym artysty, któremu posłużyły warszawskie klimaty. Poczuł się w nich jak u siebie.
Oczywiście historia jest obecna; w Warszawie trudno się o nią nie potknąć. Atkins trafia na nią znienacka: wśród wielu podwórek, trafia i na to, gdzie przetrwał ostatni fragment muru getta. Dwie dziewczynki pozują mu z uśmiechem wśród sylwetek powstańców z pomnika na Długiej. Znalazł też najbardziej surrealistyczny warszawski obiekt: skocznię narciarską na Wierzbnie, z której pozostała tylko wieża i końcówka pochylni zjazdowej.
Atkins z podobnym skupieniem fotografuje barmankę z nocnego baru i uśmiechniętą dziewczynę z nagrobkowego zdjęcia. Jedno ze zdjęć przedstawia pustą alejkę lastrykowych grobów (cmentarz na Wólce?) z szeregiem ławeczek, czekających przy grobach. Nie ma nikogo ani po stronie żywych, ani umarłych. Ale treścią tego pięknego zdjęcia jest co innego: obecność i więź. Specjalnością Atkinsa są miejskie martwe natury. Balustrada w parku, witryny, płoty pokryte napisami, chodniki, bramy ożywają w jego obiektywie, nabierają duszy.
Być poetą - znaczy być blisko własnych myśli. Być artystą fotografikiem - to maksymalnie zmniejszyć czas między spojrzeniem a naciśnięciem migawki, fotografować równocześnie z patrzeniem. Fotografując, najczęściej sprzeniewierzamy się własnemu spojrzeniu. Uznajemy obiekt za zbyt banalny i rezygnujemy z wykonania zdjęcia. W zamian fotografujemy coś efektownego, co już widzieliśmy na innych fotografiach. "Warszawa" Atkinsa wydaje się nieefektowna, sprawia wrażenie albumu zdjęć odrzuconych, ale po chwili orientujemy się, że są wśród nich prawdziwe, nie narzucające się skarby.
Marc Atkins, "Warszawa", teksty: Tadeusz Pióro i Andrzej Sosnowski, WIG-Press