Pamiętam, jak słuchał ludzi - wpomnienia o Papieżu

Lech Wałęsa

Modlę się za Ojca Świętego, módlmy się wszyscy, żeby Pan Bóg dał mu jeszcze sił, żeby jak najdłużej mógł nam przewodzić w tych trudnych czasach, w tym tak gwałtownie zmieniającym się świecie. Miałem to ogromne szczęście znać tego człowieka, rozmawiać z nim, słuchać jego rad. I zapewniam, my, Polacy, winni mu jesteśmy wielką wdzięczność, za wolność, która nam dał. To, co się 25 lat temu i 15 lat temu w Polsce wydarzyło, to w pierwszym rzędzie jego zasługa. Na naszych oczach narodziła się "Solidarność", zaczęły się te wszystkie wielkie procesy, które przyniosły wolność Europie. Ale jego słowo było na początku. To słowo ciałem się stało. I nie byłoby wolności bez Papieża, bo to on obudził narody.

Dominikanin o. Jan Góra, pomysłodawca spotkań młodzieży na Lednicy:

- Pojechałem dziś z młodzieżą na Lednicę, by odprawić mszę św. w intencji papieża. Bo Lednica jest jego dziełem. Zawsze czekałem na niego na Lednicy i będę czekał. I On tam zawsze będzie z nami. Zmieni się tylko kształt naszego obcowania.

Jutro rano wyruszamy na pielgrzymkę do Rzymu, którą już od dawna planowaliśmy. Kocham Ojca Świętego bezgranicznie, całe moje kapłańskie życie upłynęło w świetle jego pontyfikatu. To on pokazał mi wielką przestrzeń myślenia i kochania.

Tomasz Miśkiewicz, mufti polskich muzułmanów z Białegostoku

Dzisiaj modliliśmy się o zdrowie Jana Pawła II, bo on dla nas jest nie tylko rodakiem, ale też osobą zasłużoną na rzecz dialogu z religią muzułmańską. To za jego zasługą doszło do przełomu w Kościele katolickim, jeżeli chodzi o dialog. A to dlatego, że odwiedzał kraje muzułmańskie, był w Syrii, Sudanie. Był też w meczetach. On dla naszej religii jest niezwykle ważną osobą.

Jan Paweł II walczy o pokój na świecie. Nawołuje wszystkie narody, żeby niekonfliktowo rozwiązywać problemy. Mamy nadzieję, że Papież powróci do zdrowa i będzie nadal pełnił funkcję mediatora. Człowieka, który jest w stanie załagodzić wszystkie konflikty.

Dopóki nie zostanie ogłoszone, że zmarł, my modlimy się o jego powrót do zdrowia. Wiadomo: czasem cuda się zdarzają. O to prosimy Boga. Jeżeli jednak Bóg zadecyduje inaczej, to będziemy prosić Go, żeby wzniósł go w najlepsze miejsce w raju.

O. Jan Andrzej Kłoczowski, dominikanin i filozof

W połowie lat 70. w pałacu biskupim w Krakowie był zwyczaj organizowania spotkań intelektualnych. Jedno z takich sympozjów było poświęcone myśli romantycznej w twórczości Krasińskiego. Zjechali się znakomici profesorowie z całego kraju. Gdzieś na uboczu sali usiadł inicjator tego spotkania, kardynał Karol Wojtyła. Podczas dyskusji cały czas przekładał papiery, podpisywał dokumenty. Wydawał się nieobecny. Przy kawie jeden z profesorów wyraził oburzenie, że kardynał nie okazał zainteresowania spotkaniem. Jakież było jego zdziwienie, gdy biskup Wojtyła błyskotliwie podsumował dyskusję, przytaczając słowo w słowo obszerne fragmenty wypowiedzi jej uczestników! Ta niezwykła podzielność uwagi zawsze robiła wielkie wrażenie.

Idzi Ćwięk, 80 lat, emerytowany adwokat z Wadowic

To było w latach 70. Wadowickie gimnazjum obchodziło 50- czy 60-lecie, już dobrze nie pamiętam. Karol Wojtyła, wówczas jeszcze krakowski biskup, przyjechał do Wadowic. Obserwowałem, jak spacerował ulicami miasteczka. Zatrzymał się przy bramie szkoły i chwilę dumał przy łacińskiej sentencji zapisanej nad drzwiami. A potem próbował wejść do środka. Nagle zatrzymali go jacyś mężczyźni. Komuniści nie pozwolili biskupowi przekroczyć bramy gimnazjum, w którym kiedyś się uczył. Papież odszedł ze spuszczoną głową, wyglądał jak zbity pies. Wolno skierował się w stronę kościoła, a ja poruszony przez chwilę szedłem za nim. Nigdy nie zapomnę smutku, jaki wtedy zobaczyłem na jego twarzy.

Ale niejeden raz wadowiczanie na twarzy Papieża mogli zobaczyć prawdziwą radość. Tak było na przykład podczas pielgrzymki w 1999 r. - Jan Paweł II na wadowickim rynku rozgadał się o kremówkach, cukierni, wycieczkach na Babią Górę i Leskowiec, próbach teatru. Zniecierpliwiony biskup Dziwisz szepnął coś do ucha Ojcu Świętemu, prawdopodobnie chciał Papieża zdyscyplinować. A on wtedy niedbale machnął ręką, jakby chciał powiedzieć: "Daj mi spokój, widzisz, że mówię o takich ważnych sprawach". I za ten gest Ojca Świętego kocham najbardziej!

Janusz Poniewierski, wydawnictwo ZNAK, autor książek: "Pontyfikat 25 lat", "Kwiatki Jana Pawła II", "Pielgrzymka 99".

W 1994 r. pojechaliśmy do Watykanu z częścią redakcji "Tygodnika Powszechnego". Ojciec Święty chciał poznać tzw. młodą redakcję "Tygodnika". Zostaliśmy zaproszeni na obiad. Siedziałem przy stole, po lewej ręce Papieża, to miejsce najmniej godne, bo te wyróżnione były naprzeciwko. Na twarzy Papieża widać już było chorobę, był po operacji nowotworowej, zaczynały się pierwsze objawy parkinsona. Ale rozmawialiśmy bardzo swobodnie, tak że ośmieliłem się włączyć do rozmowy. I ku memu bezgranicznemu zdumieniu stwierdziłem, że Ojciec Święty słucha tego, co mówię. Podkreślam to zdumienie, bo wielu ludzi, znacznie od niego młodszych przerywa czyjąś wypowiedź wpół zdania i już na twardym dysku swojego mózgu ma zapisaną odpowiedź. Tymczasem on do końca słuchał tego, co mam do powiedzenia. Następnie się nad tym zastanawiał i odpowiedział w taki sposób, żeby wziąć pod uwagę moją wrażliwość i moje argumenty. Odpowiadał mi.

Wyszedłem z tamtego obiadu wstrząśnięty, bo bardzo niewielu znam ludzi, którzy tak słuchają i tak są otwarci na drugiego człowieka. Postanowiłem sobie wtedy, że będę próbował słuchać innych.

Ojciec Józef, bernardyn, z klasztoru przy Sanktuarium Pasyjno-Maryjnym w Kalwarii Zebrzydowskiej:

Do Kalwarii na dróżki ["dróżki Kalwaryjskie" będące odwzorowaniem Drogi Krzyżowej Chrystusa w Jerozolimie] Ojciec Święty przyjeżdżał, kiedy był ordynariuszem krakowskim. Z Krakowa miał tutaj pół godziny - 40 minut drogi. O ile tylko był w kraju, to zjawiał się tu przynajmniej raz w miesiącu. Przeważnie nie wiedzieliśmy, kiedy przyjedzie. Czasem można było zorientować się, że jest, po tym, że stał jego samochód z kierowcą, ale on był już na ścieżkach. Ale bywało też, że kierowca przywoził go w wybrane miejsce, skąd zaczynał trasę, i wtedy naprawdę nie wiedzieliśmy, że on tu jest. Przyjeżdżał zawsze, kiedy miał jakiś problem do przemyślenia, przemodlenia. Robił pełny obchód - 4-4,5 godziny. Potem zachodził do klasztoru. Jeżeli było rano, zgłaszał się najpierw do furtiana, że chce odprawić mszę świętą. Odprawiał ją zawsze w kaplicy Matki Boskiej. Jeżeli klasztor był otwarty, to szedł prosto do zakrystii. Przywoływano mu zwykle brata kleryka, żeby służył do mszy. Potem zjadał śniadanie lub podwieczorek i odjeżdżał. Nigdy nie mówił nam, co go trapi, ale potem wiele razy przywoływał dróżki kalwaryjskie jako miejsce, gdzie powierzał Panu Jezusowi przez Maryję najtrudniejsze sprawy.

Stefan Wilkanowicz, przewodniczący Fundacji Kultury Chrześcijańskiej "Znak"

Przed wielu laty ks. Andrzej Bardecki został pobity przez nieznanych sprawców w pobliżu swojego domu na wieczornym spacerze (później okazało się, że maczał w tym palce późniejszy zabójca ks. Popiełuszki) . Kardynał Wojtyła powiedział mu wtedy: "Dostałeś za mnie". A po chwili dodał: "Zobaczymy, jakie dobro wywiedzie Pan Bóg z tego zła". Przypomniało mi się to przy lekturze pierwszych rozdziałów ostatniej książki Jana Pawła II - o mierze dobra i zła, o dziwnym się ich przeplataniu, o tajemnicy. I o wartości cierpienia. Także jego dzisiejszego cierpienia.