Dzisiaj koncertem w klubie The Outpost w Albuquerque Tomasz Stańko kończy dwutygodniowe tournée po USA. Najlepszą recenzją jego występów jest tytuł, którym swojemu artykułowi nadał Jon Garelick z "The Boston Phoenix" - "Miles of Poland". W podobnym tonie utrzymane są wszystkie publikacje, zarówno poprzedzające, jak i te recenzujące występy Stańki i jego kwartetu za oceanem.
To, co najważniejsze, to skuteczna promocja - dwa pobyty w USA procentują. Tomasz Stańko nie koncertuje w małych klubach, a jego występy nie są adresowane do wąskiego, jak to często bywa z polskimi artystami, polonijnego środowiska. Stańko w USA jest po prostu gwiazdą występującą w największych miastach i na scenach prestiżowych klubów - od nowojorskiego Birdland, przez Jazz Bakery w Los Angeles, po Yoshi's w San Francisco. Najlepszym dowodem czterodniowy maraton w kultowym klubie Birdland, gdzie trębacz rozpoczynał swoją trasę, występując dwa razy każdego wieczoru, a klub pękał w szwach! "The New York Times" z 11 marca anonsował jego występy, skupiając się na barwie artysty, brzmieniu o klimacie starych płyt oraz postcoltrane'owskim podejściu do gry znacznie młodszej od lidera sekcji rytmicznej (Marcin Wasilewski - fortepian, Sławomir Kurkiewicz - kontrabas, Michał Miśkiewicz - bębny). Mike Joyce ("Washington Post" z 28 lutego, przed koncertem w Bostonie), odnosząc się do poprzedniego pobytu artysty w stolicy USA, w rubryce "Best Bets of March Jazz" przypomniał "prawdziwie pamiętny wieczór", dodając, że tym razem należy spodziewać się jeszcze lepszego grania. Paul de Barros z "Seattle Times" uznał artystę prekursorem jazzowej awangardy, podkreślając stonowanie muzyki naszego jazzmana w ostatnim okresie. Christopher DeLaurenti z "The Stranger" umieścił Stańkę w gronie najwybitniejszych trębaczy zapatrzonych w przyszłość jazzu, zachwycając się jego lirycznym tonem, rytmiczną swobodą, a jego tematy, zwłaszcza "wspaniałe ballady" i kompozycje utrzymane w umiarkowanych tempach, określił mianem "doskonałe".
Tomasz Stańko dostąpił sukcesu na hermetycznym amerykańskim rynku w sposób równie spektakularny co Krzysztof Komeda przed laty.