Wioletta i Paweł Krasiccy z Warszawy zaplanowali wesele na 80 osób. Gdy w czerwcu 2003 r. wybrali się do kilku stołecznych restauracji, usłyszeli, że najprędzej mogą się bawić w lipcu 2004 r. Wcześniejsze terminy były zajęte. Nawet pod Warszawą, w Sękocinie, kazali im czekać 11 miesięcy. - Mieliśmy dość dalszego szukania. Zamiast hucznego wesela była kolacja na 30 osób w niewielkiej restauracji - wyjaśnia pani Wioletta.
Podobnie oblegane są sale na Górnym Śląsku. W gliwickich restauracjach czeka się średnio rok.
W restauracji Salfe w Głogówku (Opolskie) najbliższy wolny termin to lipiec 2006 r. - Chyba że pan chce wziąć ślub w tygodniu, np. we wtorek. Coraz więcej osób się na to decyduje. Gdyby każdy chciał w sobotę, kolejki byłyby jeszcze dłuższe - mówią w Salfe.
Joanna Wilewska, która od pięciu lat wynajmuje nowożeńcom sale w Częstochowie, mówi, że jedna z klientek już zrobiła rezerwację na czerwiec 2007 r. - Tłumaczyła, że jej córka studiuje na III roku i już ustaliła, że chce wziąć ślub po skończeniu nauki - opowiada Wilewska.
Przyczyną kolejek do sal weselnych jest wyż demograficzny. Co roku mamy ponad 190 tys. ślubów. Średni wiek kobiet wstępujących po raz pierwszy w związek małżeński wynosi 24,3 roku, wśród kawalerów to 26,3 roku.
Główny Urząd Statystyczny w Warszawie nie ma symulacji na najbliższe lata, ale statystycy, z którymi rozmawialiśmy, przewidują, że najwięcej ślubów (ponad 200 tys.) może przypadać na najbliższe trzy-cztery lata.
Socjolodzy podkreślają, że zmieniają się weselne standardy. W latach 80. wesela urządzało się w domach (zwłaszcza na wsi), w latach 90. były to już skromne sale weselne, remizy strażackie. Teraz królują restauracje.
Jacek Kurzępa, socjolog z Uniwersytetu Zielonogórskiego, tłumaczy, że na większą popularność lokali ma wpływ ekonomia. - Kiedyś np. wynajęcie prywatnego rzeźnika było tańsze od kupna gotowych wyrobów. Teraz ta różnica zniknęła. Poza tym oferta lokalowa w PRL-u była uboga, jakość usług pozostawiała wiele do życzenia - opowiada Jacek Kurzępa i dodaje, że ludzie chcą też zakosztować odrobiny luksusu. Nie chcą się o nic troszczyć, idą na gotowe.
Trzeci czynnik to według socjologa "owczy pęd". - Skoro sąsiadka zrobiła córce wesele w drogiej restauracji, to ja nie będę gorsza. Dzięki temu w rankingu towarzyskim mogę się pochwalić, że jestem na topie - dodaje Kurzępa.
Restauratorzy cieszą się z powodu rosnącej liczby wesel, bo więcej zarabiają.
Krystyna Jeżowska z zielonogórskiej restauracji Palmiarnia (rezerwacje już na październik br.) mówi, że obroty jej lokalu wzrosły w porównaniu z poprzednimi latami o jedną piątą.
Rozchwytywane są też firmy dekorujące sale weselne. W ostatnim roku np. w Lubuskiem przybyło aż 20 takich firm i teraz jest ich blisko 60.
Aneta Rawska, właścicielka firmy Godan z Zielonej Góry, ma już zajęte terminy do końca września. Za dekorację sali balonami, kwiatami, materiałami bierze od 350 do 1 tys. zł. - Młodzi nie chcą sami dmuchać balonów, przychodzą do mnie już z konkretnym pomysłem, który zobaczyli na filmie i chcą takiej dekoracji, jak np. u Jenifer Lopez - opowiada Aneta Rawska.
Najczęściej młodych interesuje wynajęcie sali w czerwcu i sierpniu. Najmniej osób chce urządzać wesela w miesiącach, w których w nazwie nie ma litery "r", bo podobno przynosi to pecha.
- Gdyby jednak chciał pan zrobić wesele w maju, też muszę odmówić, bo organizuję wtedy imprezy komunijne - wyjaśnia Joanna Wilewska z Częstochowy.