Po serii płyt balansujących na pograniczu jazzu i amerykańskiego folku Bill Frisell, genialny amerykański gitarzysta, postanowił zrobić wycieczkę w rejony klubowe. Okazuje się, że w tej konwencji można robić rzeczy zarówno artystycznie piękne, jak i odkrywcze.
Recepta na album "Unspeakable" był prosta. Weź szczyptę typowego Frisella z jego brzmieniem gitary przypominającym... dźwięk gitary puszczony "od tyłu", okraś to swobodą harmoniczną i formalną charakterystyczną tylko dla niego, a wszystko podaj w sosie technologii typowych dla współczesnej sceny klubowej. Mamy więc sample i loopy, jednak nie są one fundamentem czy bazą formy, a jedynie barwą. "Gregory C." (Frisell/Willner), choć korzysta z nagrań "Whisper" Cath Baxter oraz "Lullabass" i "Bass Drone 1" E. Vana, to nawet przez chwilę nie lokalizujemy tych rzeczy jako cytatu. Frisell oraz jego kompan od gramofonów i samplingu Hal Willner nie podpierają się jak hip-hopowcy całymi frazami, nie anektują żywcem na potrzeby loopów, ale po elektronicznym przetworzeniu tworzą nową jakość. Podobnie dzieje się w "Stringbean", gdzie barwy smyczków oraz zespołu (Don Alias, Steven Bernstein, Briggan Krauss i Kurtis Fowlkes) doprawiane są fragmentami istniejących wcześniej nagrań, a cały temat bazuje na "Play It Cool" Alana Parkera. Bywa, że jak w "Alias" Frisell separuje akordy big bandu bądź w funkowych rytmach tak skrywa zapożyczenia, że trzeba ich szukać, skrzętnie nadstawiając uszu (vide: finał "Who Was That Girl?").
Bill Frisell, anonsując ten album, nie skrywał, że chce w nim ukazać swoje fascynacje soulem oraz r'n'b. Jednak jeśli ktoś zakochany w tego rodzaju estetyce sięgnie po ten album, przeżyje szok. Już widzę jego minę, gdy słucha "D. Sharp". Temu tematowi bliżej do Warszawskiej Jesieni niż klasyki brzmienia wytwórni Motown! Tak czy inaczej znakomity album odkrywający z każdym kolejnym przesłuchaniem swoje tajemnice, czasem skrzętnie zamaskowane. Jednym słowem - jak to u Frisella bywa.
Bill Frisell "Unspeakable" Nonesuch