Informację o dymisji Jerzego Hausnera podała wczorajsza "Trybuna". Paliwa do spekulacji dostarczył złożony do Sejmu w połowie lutego przez Samoobronę wniosek o odwołanie wicepremiera i ministra gospodarki. Ugrupowanie Leppera zarzuca mu prowadzenie "neoliberalnej polityki".
Do niedawna wicepremier takich wniosków nie musiał się obawiać, koalicja stała za nim murem. Po tym jednak, jak opuścił SLD i zabrał się do tworzenia Partii Demokratycznej, poparcie ze strony posłów Sojuszu przestało być pewne. A nad wnioskiem Samoobrony głosować trzeba - na którymś z najbliższych posiedzeń Sejmu. Gdyby Hausner dostał wotum nieufności, byłby pierwszym ministrem odwołanym przez Sejm.
W poniedziałek mówił, że "zasygnalizował" premierowi gotowość odejścia. Wczoraj nabrał wody w usta. Spotkał się z premierem Markiem Belką, by porozmawiać o swej przyszłości w rządzie, ale na konferencję prasową w kancelarii premiera nie przyszedł. Dopiero dziś pojawi się publicznie - podczas konsultacji Narodowego Planu Rozwoju w Zielonej Górze.
W Ministerstwie Gospodarki i Pracy panowała wczoraj nerwowość. - Coś jest na rzeczy, ale nikt nic nie wie na pewno. Ta dymisja wisi jednak w powietrzu - powiedział nam jeden z wiceministrów. Z irytacją dodał: - Jesteśmy najbliższymi współpracownikami Hausnera, a on nawet nie spotkał się z nami i nie powiedział, co zamierza. On już chyba konsultuje się tylko z Władysławem Frasyniukiem [drugim z liderów PD - red.].
Zdaniem współpracowników wicepremiera Hausner - podejmując decyzję o odejściu z SLD - zamierzał dotrwać w rządzie do końca kadencji. Postawił sobie cel - przyjęcie przez rząd Narodowego Planu Rozwoju na lata 2007-13, która ma być podstawą do skorzystania z unijnych funduszy. W NPR Hausner zawarł program daleko idących zmian instytucji państwa.
Do tej pory z SLD dobiegały pojedyncze apele o odwołanie Hausnera. Premier Belka twardo jednak bronił swego współpracownika.