Teza o diabolicznych Amerykanach ma na świecie wielu gorących zwolenników. Rok temu szyiccy nędzarze z Karbali przekonywali mnie, że bomby wybuchające w czasie pielgrzymek na ulicach ich miasta podkładają Amerykanie. Gotowi byli przysiąc na Allaha, a ja, zdumiony, starałem się ich zrozumieć - byli półanalfabetami, bez pracy, bez żadnej nadziei i szansy, w dodatku Saddam przez 20 lat sączył im spiskowe wizje świata.
Jednak po doświadczonej dziennikarce można by się spodziewać lepszej orientacji w otaczającej rzeczywistości. Trzy tygodnie w niewoli u mudżahedinów i bezkompromisowy pacyfizm najwyraźniej tę orientację zaburzyły. Pomysł, że Włochów ostrzelano celowo, jest kolejną wersją bajki o amerykańskim diable.
Ja w nią nie wierzę, choć wierzę w irackie piekło i tragiczne pomyłki wystraszonych żołnierzy. Amerykański sierżant opowiadał mi w Bakubie, jak trzy tygodnie temu na jego konwój pędziła iracka taksówka. - Nie wiesz, czy to pirat drogowy, czy samobójca, a na decyzję masz kilka sekund. Wygarnęliśmy z trzech karabinów maszynowych. Wyleciał w powietrze kilkadziesiąt metrów przed nami. Miał bagażnik pełen dynamitu i pocisków artyleryjskich. Odłamki znajdowaliśmy kilka ulic dalej.
A to, że Amerykanie są przeciw okupom, to akurat prawda. I trudno się im dziwić. Za milion dolarów, który zapewne zapłacono na Sgrenę, można w Bagdadzie kupić pięć tysięcy granatników.