- Zadzwonił ktoś z hipermarketu i powiedział, że mam zgłosić się po córki, bo zostały złapane na kradzieży - opowiada nam matka dziewczynek. - Na miejscu szef ochroniarzy stwierdził, że wystawia mi mandat.
Kobieta dostała od Reala "pokwitowanie" na 50 zł wystawione na popularnym druku KP (kasa przyjmie). Pod pieczątką sklepu dopisano: "zadośćuczynienie tytułem kradzieży na rzecz Real".
W Polsce w sieci Real jest 27 hipermarketów. Nasz informator pracuje w jednym z nich.
- W jednym hipermarkecie dziennie łapie się od trzech do ośmiu osób - mówi. - Delikwenta zabiera się do służbowego pokoju. Tam dostaje do podpisania oświadczenie, że np. przez najbliższy miesiąc nie przyjdzie na zakupy do Reala, a wejście do sklepu będzie traktowane jako najście. Musi zapłacić za towar oraz dodatkowo 50 zł za niepowiadamianie policji. Pieniądze idą do kasy głównej. Ludzie boją się policji i podpisują wszystko. Jeśli mają pieniądze, to płacą tzw. zadośćuczynienie.
Isolda de Saint-Paul, rzecznik prasowy Reala, przyznaje, że pracownicy sieci nie zawsze wzywają policję. - Odpuszczamy, jeśli klient zgadza się na polubowne załatwienie sprawy.
- Ale bierzecie 50 zł zadośćuczynienia...
- To porozumienie cywilno-prawne zawarte między nami a zatrzymanym klientem - tłumaczy rzecznik. - Chodzi o wyrównanie naszych strat moralnych.
Real zgłasza policji 36 tys. kradzieży rocznie. Ilu złapanych decyduje się na zapłacenie zadośćuczynienia, rzecznik nie chciała nam zdradzić. Sami ustaliliśmy, że 50-złotowy "mandat" nakładany jest nie tylko na złodziei. W Lublinie taką karę supermarket nakłada też na tych, którzy rozpakowują towar na sali. Prócz zadośćuczynienia muszą oczywiście kupić to, co rozpakowali.
Lubelscy klienci poskarżyli się miejscowej delegaturze Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
"Wstępna analiza sprawy wskazuje, że działanie spółki jest bezkarne" - stwierdził urząd.
Sprawdziliśmy, czy podobne praktyki stosują inne sieci handlowe.
Tesco Polska ma w kraju 47 supermarketów. - Osobę podejrzewaną o kradzież zaprasza się do pokoju koło kas - mówi Marta Lau z Centrum Współpracy z Mediami. - Jeśli klient nie jest arogancki i skradziony towar ma niską wartość, np. jest to batonik, to prosimy, aby zapłacił za towar. Nie ma mowy o żadnych zadośćuczynieniach bądź zakazach wstępu do sklepu, bo nie jesteśmy sądem. Inaczej sprawa wygląda, gdy klient kłamie lub wynosi towar o dużej wartości, np. komputer. Wtedy wzywamy policję.
Kolejna duża sieć hipermarketów Géant (17 placówek w Polsce) podobnie rozlicza sklepowych złodziei. - Jeżeli klient zgadza się na zapłacenie za skradziony towar, to załatwiamy sprawę polubownie - tłumaczy Damian Ponczek, rzecznik Géant Polska. - Jeśli nie chce uregulować należności, to zgodnie z prawem wzywamy policję. Nie ma żadnych dodatkowych opłat. Dla złapanych klientów nie mamy też oświadczeń: "Tego klienta nie obsługujemy", bo od tego jest sąd.
Policja nie prowadzi statystyki kradzieży w krajowych hipermarketach. Dokładnych danych nie podają też sieci. Na podstawie informacji z kilku z nich ustaliliśmy, że w każdym z większych sklepów corocznie wpada ponad tysiąc złodziei - daje to ok. 200 tys. kradzieży rocznie.
Na pierwszy rzut oka pobieranie 50-złotowych zadośćuczynień wygląda na "zmuszanie do niekorzystnego rozporządzenia mieniem", bo hipermarket nie jest od wystawiania mandatów, a bawi się w sąd i komornika w jednym. Trzeba by się zresztą zastanowić, z jakiego tytułu miałaby wynikać kwota 50 zł.
Jak można mówić o ugodzie, skoro klient jest stawiany pod ścianą - płacisz 50 zł "zadośćuczynienia" albo wzywamy policję? Takie stawianie sprawy jest pozbawione podstawy prawnej i jest samowolą. Nie ma usprawiedliwienia dla osób kradnących, ale nie można reagować niemoralnością na niemoralność.