Tłuste lata dla muzyki?

Po kilku latach chudych mamy znowu dobrą muzykę i coraz chętniej chodzimy na koncerty. Predzej czy później przełoży się to na popyt w sklepach płytowych.

W miniony weekend w warszawskim klubie Fabryka Trzciny odbyła się kolejna edycja festiwalu Warszawski Underground Jazzowy WUJ-ek. Przez dwa dni ponad tysiąc - głównie młodych - widzów obejrzało świetne występy kilku reprezentantów warszawskiego undergroundu. Gwiazda imprezy Tworzywo Sztuczne zaraz po jej zakończeniu wyruszyła w trasę promującą najnowszą płytę "Na rzywo w Mózgu". Zagra kilkanaście koncertów, w tym w tak niedużych ośrodkach, jak Stalowa Wola, Sanok czy Kolbuszowa.

Głód mocniejszej muzyki

Gdy niedawno promocyjny koncert debiutanckiej płyty "Między rabarbarem a pomidorem" w stołecznym klubie Diuna grała grupa Los Trabantos, do środka nie weszła co najmniej połowa chętnych. Znający warszawskie realia powie, że Diuna to mały klub, a Los Trabantos są z Warszawy i przyszło wielu znajomych. To prawda, ale kiedy kilka tygodni wcześniej w tym samym miejscu wystąpił pomorski zespół Braty z Rakemna, sytuacja wyglądała podobnie. Publiczność stała w niesamowitym ścisku, a zespół zagrał świetny koncert.

- Na nasze koncerty przychodzi dziś średnio dwa razy więcej ludzi niż jeszcze dwa lata temu - mówi Jacek Chrzanowski, basista grup Hey i Dezerter. - I to nawet w regionach, gdzie do tej pory bywało naprawdę kiepsko. Na pewno sprawiły to pieniądze, których ludzie mają dziś trochę więcej niż parę lat temu. Ale także głód mocniejszej muzyki, która prawie całkowicie zniknęła z mediów.

Na drugim biegunie życia koncertowego są imprezy z udziałem wielkich światowych gwiazd. Tu też jest lepiej niż dobrze. Niedawny występ Metalliki na chorzowskim stadionie obejrzało kilkadziesiąt tysięcy fanów. 60 tysięcy biletów na lipcowy koncert U2 rozeszło się w 100 godzin. Część została wykupiona przez koników i teraz pojawiają się na aukcjach internetowych za astronomiczne sumy - nawet na nie znajdują się nabywcy.

Czy takie rzeczy dzieją się w kraju, w którym scena muzyczna jest pogrążona w kryzysie?

Normalne wariactwo

Powody do narzekania zawsze się znajdą: fakt, że na rynku płytowym od kilku lat dominują ciągle ci sami wykonawcy; że koncerny fonograficzne nie inwestują w młodych i obiecujących; że kuleje promocja polskiej muzyki; że stacje radiowe uparcie trzymają się badań, z których wynika, że słuchacze chcą tego, co już dobrze znają, i to najlepiej po angielsku.

W Polsce działa mało klubów muzycznych, a młody zespół ma problemy ze zorganizowaniem kilku koncertów rocznie. No i rynek płytowy praktycznie nie istnieje - do tytułu Złotej Płyty w prawie 40-milionowym kraju uprawnia sprzedaż 35 tysięcy albumów, a wynik kilkunastotysięczny uważany jest za spory sukces. Wystarczy dorzucić do tego nieśmiertelne piractwo - zarówno to tradycyjne "stadionowe", jak i internetowe - i mamy gotowy obraz upadku show biznesu.

Jednak polska scena nigdy nie działała na normalnych zasadach. W latach 80. zespoły na debiut płytowy czekały po kilka lat. Gdy album w końcu się ukazywał, materiał z niego często był już zdezaktualizowany. Mimo to publiczność szturmowała koncerty zespołów, których nie można było usłyszeć w radiu. Część z tych zespołów to do dziś największe polskie gwiazdy.

Rockowy boom z początku lat 90. dawał nadzieję, że zmierzamy ku normalności. Na rynek weszły wielkie koncerny fonograficzne. Popyt na polską muzykę sprawiał jednak, że do rangi gwiazdy aspirowała niemal każda debiutująca formacja. Na dodatek firmy fonograficzne uwierzyły w swą siłę i zaczęły kreować rynek według własnych wyobrażeń. Wystarczyło kilka lat chudszych i sny o potędze runęły.

Nie tylko hip-hop

A jednak jest dobrze. Wystarczy zapomnieć o listach przebojów układanych na podstawie sprzedaży płyt. Popatrzmy lepiej na ich zawartość. Od ostatniej jesieni ukazało się wiele albumów, które zasługują na określenie "dobre" lub "bardzo dobre".

Kategorię samą w sobie stanowią wydawnictwa raperów. Na rap jest akurat koniunktura, płyt ukazuje się mnóstwo, ale "Jazzurekcja" O.S.T.R.-a, "Autentyk 3" Vienia & Pelego czy wspomniane "Na rzywo w Mózgu" Tworzywa zasługują na szczególną uwagę. Większość tych artystów nieustannie koncertuje przy pełnych salach. Tylko w najbliższym tygodniu po kilka koncertów zagrają Tworzywo, O.S.T.R., Vienio & Pele, Grammatik i Mor W.A.

Ale i poza hip-hopem dzieje się dużo dobrego. Wystarczy przywołać wspomniane Braty z Rakemna i album "Fusy precz" i Los Trabantos, ale także Pogodno z ich "Pielgrzymką psów" czy "8 piętro" Kombajnu Do Zbierania Kur Po Wioskach. Intrygujące dźwięki atakują ze wszystkich stron. Od folkowego "Wykorzenienia" Kapeli Ze Wsi Warszawa po postawangardowe i postindustrialne "Poems" Rh+.

Obiecująco zapowiada się też zapowiadana na 4 marca premiera "Chodź zobaczyć" grającego połączenie elektro-punka i nowej fali żeńskiego duetu MassKotki. Ożywili się weterani. Zarówno z Armią, jak i z Trupią Czaszką dobrą formę pokazał Tomasz Budzyński. "Plagiaty" to najlepsza od lat płyta Lecha Janerki.

Czy to przypadek, że Radio WAWA, które na jesieni zmieniło profil i gra obecnie wyłącznie polską muzykę, zanotowało dwukrotny wzrost słuchalności? Stacja gra co prawda głównie dobrze znane przeboje. Ale to dobra prognoza także dla nowych wykonawców. Tak samo jak tłumy na koncertach. Od nich przecież zazwyczaj wszystko się zaczyna.

Czy dla polskiej muzyki nadchodzą ''tłuste lata''?