Takie ulotki ktoś roznosi na stołecznym osiedlu Sadyba. Wrzuca do skrzynek pocztowych. Ulotkę firmuje bliżej nieznane Stowarzyszenie Poszkodowanych przez SB Dzielnicy Mokotów.
Ulotkę podesłał nam nasz czytelnik, sąsiad M. Jest zniesmaczony: - Czy to wezwanie do samosądów, czy publicznego ostracyzmu? Zaczynam bać się żyć w kraju, w którym takie rzeczy są możliwe. Wszak pogromy też nie zaczynały się od hasła "Idziemy zabić Żyda". Nie znam M., ale wymierzaniem sprawiedliwości powinien zająć się niezawisły sąd, a nie anonimowi "poszkodowani".
Nazwisko Stanisława Aleksandra M. faktycznie widnieje na tzw. liście Wildsteina krążącej po internecie. To katalog IPN - są na niej wymieszane nazwiska funkcjonariuszy SB, tajnych współpracowników i kandydatów na współpracowników - opozycjonistów, którzy mogli nawet o tym nie wiedzieć. Nazwiskom na liście nie towarzyszy żaden adres zamieszkania.
M. mieszka pod adresem z ulotki. Widział ją. To 72-letni emerytowany geolog. - To bandytyzm - mówi spokojnie. - Wiem od córki, że jestem na tej liście. Ale nie jestem pewien, czy to ja. Nic z tym jednak nie będę robił, bo ta lista jest niepoważna. Nie współpracowałem z SB. Sąsiedzi mnie znają i mam wyrobioną pozycję społeczną. A anonimowego stowarzyszenia ścigać nie będę, bo szkoda czasu.