Andrzej Dłużniewski pokazuje swoje prace w CSW

Niewidomy artysta potwierdza dewizę Marcela Duchampa: w sztuce mózg jest ważniejszy niż oko

Czarny kwadrat na szarym płótnie, które jak zwykle u tego artysty pozostawione jest surowe, tylko brzegi pociągnięte są kolorowo. Tytuł "Czerń, le noire, das Schwarz". Jeszcze jeden czarny kwadrat wśród setek poświęconych Malewiczowi. Na pewno tak, tyle że autor tego kwadratu nigdy nie zobaczy. - Ja żyję w czerni. To jedyny kolor, który widzę - mówi artysta.

Stracił wzrok kilka lat temu w wypadku samochodowym. Jego życie się przebudowało. Ale nie jego sztuka. Choć nie może już sam wykonywać swoich projektów, ciągle realizuje je z pomocą bliskich osób (żony i asystenta). Jest profesorem warszawskiej ASP, wykłada na wydziale architektury wnętrz. W latach 80. prowadził z żoną Emilią niezależną galerię w mieszkaniu przy ulicy Piwnej. Teraz w CSW można oglądać jego najnowsze prace. Na przykład "Burleski" - seria wycinanek z papieru, w których główną rolę odgrywa powtarzalna sylwetka człowieczka o szerokich ramionach i głowie ujętej z profilu. W jednej z "Burlesek" kilka takich postaci ułożyło się w chwiejny szereg "Ślepców" ze słynnego obrazu Bruegla.

Ta wystawa mówi coś ponad to, że ten artysta nie poddał się okolicznościom. Mówi coś ważnego: że sztuka nie jest kwestią spojówki, ale mózgu.

Tej dewizie Duchampa artysta był zawsze wierny i dzisiaj mówi to samo: powodem i sensem sztuki jest to, co dzieje się w myśli artysty, a nie na powierzchni płótna czy pod palcami rzeźbiarza. "Sztuka jest właściwym przepisem, jak wykonywać rzeczy" - uważał XV wieczny florencki filozof Marsilio Ficino. Dadaiści i konceptualiści tylko podchwycili to, co już wcześniej twierdzili filozofowie neoplatońscy.

W CSW Andrzej Dłużniewski pokazuje między innymi taką pracę: dwa kłębki wełny, jeden ostro czerwony, drugi w głębokim odcieniu błękitu. Zamknięte są w drewnianym stelażu. Można go wziąć do ręki i potrząsnąć - słychać wtedy dźwięk jakby grzechotki. To hołd dla Duchampa, który kiedyś wykonał podobną pracę. Hołd oddany też w tytule: "Pamięci Rrose Selavy". Rrose Selavy to alter ego boskiego Marcela, który zrobił sobie zdjęcie w kobiecym przebraniu i podpisał wymyślonym imieniem i nazwiskiem.

Tak, sztuka Dłużniewskiego ma wiele z rebusa. Nieraz trudnego do rozszyfrowania. Przepis jest w głowie artysty. Wiedza z ikonografii i historii symbolu też się przyda. I tak powinno się do tej sztuki podchodzić - przez głowę.

Wystawa ma charakter retrospektywy. Najnowsze prace spotykają się ze starymi, stare pomysły odżywają w nowych. Dziwna dwupłciowa postać nazwana "K" wycięta w 1964 r. z tapety w kwiatki z dłońmi pomalowanymi na czarno zostaje powielona w tworzonych dzisiaj "Burleskach". Obok wisi obrazek przerysowany ze starego niemieckiego śpiewnika, który kiedyś artysta znalazł w domu: tłum podskakujących murzynków w sukienkach z bananów. "Z pamięci" - nazywa się wystawa. Jest o tym, co się artyście przypomina. Że przypomina mu się to, co czarne, zapewne nie jest przypadkiem. To, co wydobyte z pamięci, zyskuje zarazem nieoczekiwaną i kapryśną pointę. Tańczące murzynki ze starej książki do śpiewu podpisane "Zitat aus einem Gesangbuch" to kolejna wariacja na temat czerni, ale i żart ze stereotypu. Kolor jak rasa to rzecz arbitralna. Postrzegana tylko przez część społeczeństwa. Widzącą.

Andrzej Dłużniewski "Z pamięci. Obrazy, rysunki, obiekty, collages", CSW Warszawa, kurator Wojciech Krukowski, do 3 marca