- Co z tego, że dali mi dokumenty w IPN, jak nie ma prawa, że mógłbym donosiciela pociągnąć do odpowiedzialności - tłumaczy pomysł udania się do sądu Jan Maj (na jego prośbę zmieniliśmy personalia). - I tak domagam się minimum: przeprosin w "Dzienniku Bałtyckim", złotówki odszkodowania i 10 tys. zł na dom dziecka.
W 1983 r. 21-letniemu Majowi władza zabrała książeczkę żeglarską. - A tu niepracująca żona, dziecko i drugie w drodze - mówi Maj. - Przekreślili moje życie.
Książeczka została zabrana na podstawie donosu. Po wizycie Maja w IPN wiemy, co w nim było: "W dniu 17.05.83 Graniczny Punkt Kontrolny Gdynia uzyskał informację z której wynikało, że ob. Maj współwłaściciel kutra GDY-14 kilkakrotnie wypowiadał się na temat możliwości nielegalnego przekroczenia morskiej granicy państwowej przy pomocy kutra rybackiego. Informację powyższą GPK uzyskał od drugiego współwłaściciela kutra".
- Jakbym dostał cegłą w łeb w drewnianym kościele - mówi Maj o chwili, w której otworzył swą teczkę. - Wkurw... się nieludzko, że takie skurw... chodzą po tej ziemi! I ja mu jeszcze musiałem sprzedać ten kuter za zaniżoną cenę!
"Drugi współwłaściciel kutra" to około 60-letni dziś Piotr P., nadal rybak, dawniej tajny współpracownik GPK Łeba.
- Musiałem ratować skórę - mówi drżącym głosem, kiedy odwiedzamy go w porcie. Ręce mu się trzęsą, ale zgadza się rozmawiać, zastrzega tylko nazwisko. - Miałem nóż na gardle. O tym, że gadaliśmy o ucieczce, musiał dać na SB inny rybak z kutra. Gdy wróciliśmy z morza, dowiedziałem się, że zabrali mi książeczkę żeglarską. A miałem dwa miliony długu wziętego na ten kuter. Budowałem się w Łebie, miałem dzieci. Byłem spanikowany. Wezwali mnie do Gdyni. Tam się załamałem i poszedłem na współpracę. Powiedziałem, że to Maj namawiał mnie do ucieczki.
- Wie Pan, że Maj szykuje pozew przeciw panu?
- Wiem, skontaktował się ze mną jego prawnik. Oczywiście, że mogę go teraz przeprosić. Za komunę, która zmarnowała życie mnie i jemu.
Piotr P. jest w Łebie szanowany jako solidny fachowiec i dobry człowiek.
- W morzu przepracowałem 38 lat i ono było moją jedyną pasją. Ale byli ludzie, którzy chcieli zabrać mi wszystko. Z nimi się wtedy nie wygrywało.
- Kogo Pan ma na myśli?
- A choćby "Karambę"! To on mi kazał donosy pisać...
- "Karambie" też proces wytoczę, tylko jeszcze nie wiem, jak to ugryźć - mówi Maj w trakcie drugiej rozmowy z nami. - Może za to, że nadużywał władzy? To on jest głównym sprawcą mojego nieszczęścia. A dziś bierze 3,5 tys. emerytury po 15 latach pracy, co polegała na krzywdzeniu i gnębieniu ludzi! Ma 47 lat i zamiast kopać rowy, siedzi na naszym podatku!
"Karamba" to były chorąży GPK Łeba Bogdan Różyło, pracownik wywiadu wojskowego. Portowe przezwisko wziął od postaci z bajki - szpiega z Krainy Deszczowców.
- Do jego zadań należało pilnowanie, by żaden rybak nie nawiał - wspomina Maj. - Robił raporty i meldunki na temat "sytuacji" w Łebie. Nadgorliwy był. Jak mi zabrali książeczkę, to jeszcze przez lata pilnował, żebym nie dostał żadnej pracy państwowej. Wchodziłem do zakładu, żeby się zatrudnić, i okazywało się, że nie ma miejsca.
Odnaleźliśmy Bogdana Rużyło. Mieszka w małym domku w Łebie. Otwiera drzwi.
- Dzień dobry, jesteśmy z "Gazety"...
- Wyp... ch...! - krzyczy i łapie leżący na ziemi kamień. Na szczęście jest mróz i nie może go oderwać.
Rybacy z łebskiego portu wieczorami popijają w knajpie Wiking.
- Przychodził tu na wódkę i ten Rużyło - wspominają. - Piło się i z nim, i z milicjantami. Przecież każdy ich znał. A od Rużyło zależało nasze życie. Teraz się okazuje, że on z tych rozmów pisał raporty, a my jesteśmy agentami.
Z teczki Jana Maja wynika, że w ten sposób "donosiło" na niego 25 osób. Nazwiska pięciu rozpoznał.
- Przestałem im podawać rękę - mówi Maj. Ma dziś w Łebie pensjonat, duży dom, kilka aut. Nie narzeka na życie. - Ale są tacy, którzy po odebraniu książeczki żeglarskiej już się nie podnieśli. Wegetują.
- Dlaczego właściwie chciał Pan zobaczyć swoją teczkę? - pytamy.
- Wiedziałem, że zabrali mi książeczkę przez donos. Chciałem się dowiedzieć, kto mnie sypnął - czy nie ktoś z rodziny, jak to w NRD bywało, gdzie żona na męża donosiła.
W tłumaczenia Jana P. nie wierzę. Na pewno poszedł donieść na mnie świadomie i celowo. Chciał przejąć mój majątek. Tyle dobrego, że żona moja okazała się czysta.