IPN szuka źródła przecieku

To nie Bronisław Wildstein wyniósł listę katalogową IPN z czytelni Instytutu, a najprawdopodobniej pracownik IPN - oświadczył w środę prezes IPN prof. Leon Kieres

Bronisław Wildstein utrzymuje, że to on wyniósł z IPN listę katalogową ok. 160 tys. pracowników SB, tajnych współpracowników SB oraz kandydatów na tajnych współpracowników. Najpierw podejrzewano, że skopiował ją z komputera w czytelni IPN. Dość szybko jednak komputerowcy Instytutu ustalili, że to niemożliwe.

W środę prof. Kieres przedstawił wyniki prac specjalnej wewnętrznej komisji, która miała znaleźć źródło przecieku. Komisja ustaliła, że to nie dziennikarz wykradł listę. - Wykluczono możliwość skutecznego włamania do sieci IPN lub przegranie danych z czytelni - powiedział prezes Kieres. - Najprawdopodobniej lista została wyniesiona przy współudziale pracownika IPN.

Komisja ma go teraz znaleźć. - Ktoś taki nie powinien pracować w Instytucie - powiedział Kieres.

Zastępca prokuratora generalnego Kazimierz Olejnik powiedział w środę, że gdyby ustalono, kto przekazał listę Wildsteinowi, prokuratura mogłaby to rozważać jako przestępstwo przekroczenia uprawnień przez funkcjonariusza publicznego. Grozi za to do trzech lat więzienia.

Według jednego z pracowników IPN, z którym rozmawiała "Gazeta", "nie sposób obecnie ocenić", czy jedynie Wildstein stał się posiadaczem listy katalogowej. Inny z naszych rozmówców twierdzi, że wbrew ustaleniom komisji były techniczne możliwości przegrania informacji z czytelni. - Te komputery z czytelni miały porty dla dyskietek - twierdzi.

A jeżeli dane nie wyciekły z czytelni, to czy można wykluczyć, że upubliczniona została tylko lista katalogowa? W internecie krążą różne zestawy nazwisk.

- To może być tylko lista katalogowa. Inne katalogi - np. operacyjno-rozpoznawcze, instytucji czy paszportowy są inaczej skonstruowane. Różnice między listami w internecie wynikają stąd, że ktoś coś powykreślał lub dopisał - mówi nam członek kolegium IPN,

Tymczasem sam Wildstein powiedział wczoraj PAP, że nikt mu nie pomagał przy wyniesieniu listy.

Prezes Leon Kieres poinformował, że nadal w IPN trwa kontrola generalnego inspektora danych osobowych, który bada zabezpieczenie Instytutu.

Na zlecenie Wojskowych Służb Informacyjnych w Instytucie trwa kontrola, w jaki sposób na jawnej liście znaleźli się oficerowie tej służby, choć WSI przekazała ich nazwiska na liście ściśle tajnej.