Rokita o swojej teczce

Michał Olszewski: W piątek - po dwóch latach oczekiwania - dostał Pan z IPN swoją teczkę. Towarzyszyły temu jakieś emocje?

Jan Rokita, lider PO: Bardzo niewielkie. Wcześniej już wiedziałem, że wszystko, co mogło mnie naprawdę emocjonować, zostało zniszczone lub wyniesione. Nie zachowały się ślady prowokacji, tego, że byłem śledzony.

Na pewno najbardziej negatywne uczucia pojawiły się w momencie, kiedy przeczytałem, że część najważniejszych dla mnie dokumentów została zniszczona w lutym 1990 roku, już po tym, jak Czesław Kiszczak publicznie obiecał, że taki proceder nie będzie miał miejsca. I jeszcze ten szczegół, że rozpracowanie agenturalne ruchu Wolność i Pokój trwało do maja 1990 roku. Poza tym, co też jest bolesne, w materiałach zachował się plan dezintegracji środowiska WiP przygotowany przez jakiegoś Starmacha, przygotowywany w grudniu 1989 r.

Wie Pan już, kto donosił?

- Tak, i wniosłem oczywiście o odtajnienie nazwisk. Jest sześć pseudonimów: "Grzegorz", "Wojtek" i "Marco" rozpracowywali NZS. To była akcja pod kryptonimem "Intruzi". "Velazquez" i "Ziele" nadawali na "Solidarność". Jest jeszcze "Biały". Tego chciałbym poznać najbardziej - miał za zadanie zbieranie materiałów na KPN i środowisko WiP. Rozpuszczał plotki, że zdefraudowałem pieniądze ze zbiórki społecznej. Kiedy dostanę listę nazwisk, udostępnię ją do publicznej wiadomości. Jestem przekonany, że to nie są ludzie z mojego najbliższego otoczenia.

A jeżeli są?

- To bardzo mało prawdopodobne.