Co z tym malarstwem?

Wystawy Oskara Dawickiego i Edwarda Dwurnika w Krakowie. Czy malarstwo się skończyło? "Tak" - mówi Dawicki, "nie" - mówi Dwurnik. Komu wierzyć? Obaj mają mocne argumenty

Malarstwo zapleśniało, jest ohydne, odrażające, obleśne i śmierdzi - argumentuje Oskar Dawicki, wystawiając w Bunkrze Sztuki 21 obrazów ukazujących najróżniejsze gatunki pleśni. Przypominają mur lub dyktę pochłaniane przez żarłocznego grzyba. Artysta planuje na części płócien wyhodować go naprawdę. Wtedy dopiero klęska malarstwa ukazałaby się w całej swojej nędzy. Jako twardy kontestator rzemiosła zlecił te obrazy do namalowania komu innemu. Do złudzenia przypominają abstrakcyjne malarstwo lat 50. Wtedy powstały te wszystkie nowatorskie abstrakcyjne kierunki - action painting, informel, malarstwo materii - wywołane przez wyzwolicielski gest drippingu Amerykanina Jacksona Pollocka.

Neosasnalizm

Dawicki pokazuje, jak banalnie łatwo ten metafizyczny gest żywiołowego plamienia czy brudzenia płótna powtórzyć. Ale jego pleśniowa seria to również komentarz do sytuacji w Polsce. W tych właśnie ponurych, zgniłych tonach rozgrywało się malarstwo naszej odwilży. Lebenstein, Ziemski, Tymoszewski - wszyscy stosowali kolory ziemi, degradacji i rozpadu, ewokując, jak wtedy pisano, "procesy rozkładu materii".

Teraz w obrazach Dawickiego materia będzie rozkładała się naprawdę. To śmieszne, lecz co w tym nowego? To, że dzisiaj w sztuce młodych malarstwo nieoczekiwanie na nowo zyskuje niesłychaną popularność, dając przy tym często niezbyt ciekawe efekty. Złośliwy komentarz Dawickiego jest trafiony. Nieco świeżości miała jeszcze w sobie pod koniec lat 90. grupa Ładnie, czyli Bujnowski, Maciejowski, Sasnal, wykorzystującą poetykę neobanalistyczną. Dzisiaj jak spod ziemi, niczym z płodnej grzybni, wyrastają kolejne neo-Sasnale, deklarując z pomieszaniem naiwności i cynizmu chęć uczestnictwa w popkulturze. Niemałą rolę grają w podsycaniu tego nurtu rynek i media. Obraz łatwiej sprzedać niż performance, a najłatwiej ozdobić nim jako atrakcyjną ilustracją artykuł w gazecie.

Wokół jest coraz więcej nieoryginalnych malarzy, a performer Dawicki naśmiewa się z malarskiej metafizyki. To mógłby być powód, by nie zaczynać malować, gdy się jest młodym, ale co ma zrobić ktoś, kto malował obrazy jeszcze przed grupą Ładnie?

Pollock wiecznie żywy

Edward Dwurnik nie przyjmuje do wiadomości żadnych wątpliwości co do trwania sensu własnej dyscypliny. Nie rozwiązuje problemu malarstwa w ogóle. Rozwiązuje problemy swojego malarstwa. W Bunkrze Sztuki Dwurnik pokazuje 50 dużych obrazów zawieszonych gęsto jeden obok drugiego. Wszystkie są abstrakcyjne i wykonane w manierze drippingu Jacksona Pollocka. Pierwsze powstały w 2001 r. na podkładach z wcześniejszych figuratywnych obrazów, kilkadziesiąt następnych już "na czysto".

Pollock dzisiaj? Po co? Dla zabawy, dla dekoracji, dla sprawdzenia, czy ta metoda może być dalej rozwijana. Jeśli można było przez dziesięciolecia naśladować plamki i kropki impresjonistów, czemu nie można przez trzy lata bawić się w chlusty Pollocka?

Ale Dwurnik podjął to Pollockowskie chlapanie też z powodu, do którego dziś już nikt się nie przyznaje, bo się wstydzi - potrzeby malarskiego, energetycznego "wyżycia się". Pollock w okresie najbardziej radykalnym kładł wielkie płótna na ziemi, stawał nad nimi i zamaszystym gestem rozlewał farbę, a potem numerował swoje obrazy. Dwurnik robi tak samo - też kładzie płótno na ziemi i chlapie. A numerował zresztą od dawna. Przekroczył już trzy tysiące

Obrazy robią wrażenie naprawdę dziwne. To jest Pollock, ale i nie Pollock, przyswojenie metody graniczy z naruszeniem praw autorskich do specyficznie rozlanej plamy. Gdyby to miało miejsce 50 lat temu, mogło być tak odebrane. Czym jest dzisiaj? Wejściem w skórę innego artysty, ale nie w jego duszę. Bo powstało zupełnie inne malarstwo. Nieobciążone egzystencjalną treścią, niepowiązane z ciemnym nurtem surrealizmu i drążeniem podświadomości.

Ekstaza Dwurnika

Pollock w wykonaniu Dwurnika jest wesoły. Nieobciążony nie tylko treścią metafizyczną, ale żadną treścią po prostu. To ekstaza czystej formy. Paradoks polega na tym, że chociaż mówią o niczym, to są to dobre obrazy. Dekoracyjne, mocne, każdy precyzyjnie zbudowany, kolorystycznie trafiony. Prosto "na ścianę", tak jak cały Dwurnik prócz okresu wulgarnego realizmu lat 70., kiedy malował zapijaczoną i zarzyganą Polskę B. Dzisiaj Dwurnik jest gładki.

Ale jest autentyczny. Zapytany, co właściwie daje mu jako malarzowi odnowienie starej metody Pollocka, która umarła wraz z tym nieszczęśliwym artystą, Dwurnik powiada, że daje mu "wolność" i "rozkosz". To korzyści nie do pogardzenia. Jeśli tak, to w gruncie rzeczy cała sprawa sprowadza się do uczestnictwa w swoistym performance malowania. A Dwurnikowi udało się w tym cyklu połączyć dwie z zasady sprzeczne rzeczy: bycie progresywnym i bycie komercyjnym. To jest jedyny performance, który można sprzedać.

"Thanks Jackson. Dwurnik 2001-2004", kurator Maria Anna Potocka, Oskar Dawicki "Dziesięciolecie malarstwa", kurator Magdalena Ujma, Bunkier Sztuki Kraków, do 6 marca