Niedawno na szczycie brytyjskiej listy przebojów zagościła tysięczna piosenka w historii zestawienia. Był nią singel Elvisa Presleya "One Night" wznowiony z okazji 70. rocznicy jego urodzin. BBC przygotowuje specjalną audycję na obchody tysięcznej listy. Ale czy nie będzie ona pożegnaniem z listami przebojów? Przynajmniej w formie, w jakiej znamy je od pół wieku?
Pierwsze amerykańskie i europejskie rankingi muzyczne układane były na podstawie sprzedaży zeszytów z nutami piosenek. Takie zasady zestawiania list bestsellerów obowiązywały jeszcze w latach 50.
Pierwsza brytyjska lista oparta na sprzedaży singli wystartowała 14 listopada 1952 roku. Na jej szczyt trafił amerykański piosenkarz Al Martino z utworem "Here In My Heart". Trzy lata później Bill Haley okazał się pierwszym artystą, który sprzedał ponad milion singli z jedną piosenką. Był to przebój "Rock Around The Clock".
Listy odnotowywały niezapomniane przeboje. Jednak wśród brytyjskich numerów 1 znaleźć można też takie niespodzianki jak "Amazing Grace" wykonywane przez The Pipes & Drums & Military Band of The Royal Scots Dragoon Guards (kwiecień 1972) czy "Mr Blobby", zwariowaną piosenkę wykonywaną przez Mr Blobby'ego, fioletową postać z programu dla dzieci (grudzień 1993). Cztery lata później jego wyczyn powtórzyły Teletubisie z utworem "Teletubbies Say Eh-oh!".
Zestawienia bywały kuriozalne, ale reprezentowały gusta dużej grupy słuchaczy. Od kilku lat jednak wyniki sprzedaży singli są na równi pochyłej i przegrywają z plikami muzycznymi. W drugiej połowie ubiegłego roku fani w USA kupili prawie dwa razy więcej piosenek w postaci plików (7,7 miliona) niż tradycyjnych singli (4 miliony). Według danych British Phonographic Industry w roku 2003 sprzedaż tego nośnika na Wyspach Brytyjskich spadła o 30 proc. W roku następnym o kolejne 14 proc. Niedawno wznowionemu "Jailhouse Rock" Presleya wystarczyło niewiele ponad 21 tys. nabywców, aby wskoczyć na miejsce 1.
Gdy w latach 60. telewizja brytyjska nadawała "Top Of The Pops", z ulic znikała młodzież. Znajomość wyników notowań była w towarzystwie obowiązkowa. W Polsce podobną rangę w latach 80. miała lista radiowej "Trójki". Oparta na głosowaniu, a nie sprzedaży singli (ten nośnik nigdy nie zrobił u nas furory), stawała się polem rywalizacji fanów. Fankluby głosami telefonicznymi potrafiły wywindować na szczyt każdy utwór.
Trudno wyobrazić sobie, aby dziś w Polsce jakakolwiek lista wywoływała podobne namiętności. Nie rozpalają ich też zestawienia singli w Wielkiej Brytanii czy USA. I nie chodzi tu tylko o spadek sprzedaży tego nośnika. Listy przebojów nie mają już roli opiniotwórczej. Dla masowego odbiorcy ważniejsze są radiowe playlisty. Prawdziwi fani mogą natomiast szukać informacji w internecie - różnego rodzaju zestawienia ilości ściągnięć i częstotliwości odsłuchań plików. Z internetu bez problemu można też ściągnąć ulubione utwory, aby potem przerzucić je na przenośny odtwarzacz plików muzycznych, który umożliwia kompilowanie dziesiątek albo i setek indywidualnych playlist. Sieć przyczynia się do demokratyzacji i rozproszenia gustów. A przy okazji uwalnia fana od dyktatu ogólnokrajowej listy przebojów.