"Halka", "Flis", "Hrabina," "Verbum nobile", "Straszny dwór", "Paria" - ilu polskich melomanów zna wszystkie te opery? Choć przy nazwisku Stanisława Moniuszki średnio wyedukowany uczeń automatycznie dopisze określenie "ojciec opery narodowej", to - poza "Strasznym dworem" i "Halką" - tych dzieł powszechnie się nie wystawia i nie słucha. Znalazł dla nich miejsce w repertuarze szczecińskiej opery Warcisław Kunc, pomysłodawca i dyrektor artystyczny festiwalu Vivat Moniuszko.
Ranga Stanisława Moniuszki jako kompozytora narodowego, którego dzieła przepełnione są patriotyzmem i polską muzyką ludową, jest oczywiście wartością niepodważalną. Jednak po obejrzeniu szczecińskich inscenizacji ma się wrażenie, że same opery też stały się ofiarą patriotycznego mitu. Twórcy szczecińskich przedstawień poprzestali bowiem na tradycyjnych, historyczno-sentymentalnych inscenizacjach, takich z kontuszem i szabelką. Inwencja reżyserska objawiła się co najwyżej wprowadzeniem do takiej cepeliady współczesnego kostiumu - aby np. emocje bohaterów "Halki" bliższe były współczesnemu widzowi, albo żeby w "Strasznym dworze" uzyskać dodatkowy efekt komediowy. Co w rezultacie nic świeżego do całej wymowy widowiska jednak nie wniosło. Co charakterystyczne, im opera mniej znana, tym w twórcach widowiska więcej odwagi w wyzbywaniu się patriotyczno-martyrologicznej konwencji i poszukiwaniu w dziełach Moniuszki większego uniwersalizmu. Dzięki temu zapomniana partytura "Parii", oprócz miałkiej opowieści o tragicznej hinduskiej miłości, mogła stać się interesującym głosem o kondycji opery, który udowadnia, że zawsze można znaleźć siłę wyrazu, która nie pozwoli jej skostnieć - w "Parii" staje się nią maszyneria sceny i soliści efektownie ucharakteryzowani na niewykończone manekiny.