Nepal zamknął biura uchodźców tybetańskich

Nepal kazał zamknąć urząd przedstawiciela Dalajlamy oraz tybetańskie biuro pomocy uchodźcom. Kraj, który przez dziesięciolecia przyjmował uciekinierów z okupowanego Tybetu, prowadzi politykę coraz bardziej zgodną z życzeniami Pekinu

Nie powiodły się próby mediacji zachodnich dyplomatów oraz biura Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców (UNHCR). MSW poleciło zamknąć działające od 45 lat w Katmandu biura, ponieważ nie były one nigdzie zarejestrowane. Przepisy nie pozwalały Tybetańczykom rejestrować własnych organizacji w tym kraju, więc działały one na zasadzie umowy dżentelmeńskiej.

Przedstawicielstwo rezydującego na wychodźstwie w Indiach Dalajlamy pełniło funkcję nieformalnej ambasady i rzecznika 20-tysięcznej społeczności tybetańskiej w Nepalu, a biuro opieki nad uchodźcami pomagało nowym uciekinierom. Z opanowanego przez Chińczyków Tybetu ucieka rocznie średnio 2,5 tys. ludzi, głównie dzieci, kobiet i mnichów, którzy chcą swobodnie praktykować swoją religię i uczyć się w ojczystym języku.

Szczyt sezonu na ucieczki jest właśnie teraz - po zmrożonym śniegu łatwiej maszerować, a zimno utrudnia Chińczykom patrolowanie granic. Przejście przez himalajskie przełęcze zajmuje Tybetańczykom nawet dwa tygodnie. Wygłodzeni, z odmrożeniami trafiają do ośrodka opieki w Katmandu. Przedstawiciele UNHCR wydają im dokumenty na przejazd do Indii, gdzie mogą osiedlić się na stałe. Obecnie w ośrodku przebywa tysiąc osób.

"Jeśli rząd mówi, że nasze biura mają być zamknięte, to tak się stanie. Szanujemy prawo" - powiedział nepalskiej gazecie "Kanipur" przedstawiciel Dalajlamy w Katmandu Cering Łangczuk. Wczoraj telefon w jego biurze i prywatna komórka milczały.

Choć biuro prowadzące ośrodek uchodźców zostało zamknięte, sam ośrodek wciąż działa. Nie wiadomo, jak długo jeszcze. - Likwidacja ośrodka to najgorsze, co mogłoby się wydarzyć - mówi Adam Kozieł z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.

To nie pierwsza szykana Nepalu wobec Tybetańczyków. Mimo zobowiązań władz w Katmandu wobec UNHCR policja aresztuje uciekinierów, którzy bywają potem okradani i bici, zdarzają się gwałty na kobietach. Sąd wymierza im drakońskie grzywny, a ponieważ nie mają pieniędzy, kara przeliczana jest na długoletnie więzienie. W końcu ktoś ich wykupuje i w efekcie władze traktują Tybetańczyków jak źródło dochodu. Jednym z zadań biura opieki nad uchodźcami było zapobieganie takim nadużyciom. Do wczoraj.

Najgorsze, co może spotkać uchodźców, to wydanie w ręce Chińczyków. W maju 2003 r. rząd Nepalu - wbrew prawu wewnętrznemu i międzynarodowemu - wydał pracownikom ambasady ChRL 18 Tybetańczyków. Zostali oni natychmiast wywiezieni do Chin, gdzie byli przez wiele miesięcy więzieni i maltretowani. Od kilku lat władze nepalskie wzorem chińskich zabraniają też Tybetańczykom wywieszania portretów Dalajlamy i flag tybetańskich.

Mały Nepal wciśnięty między dwóch olbrzymich sąsiadów, Indie i Chiny, coraz mocniej skłania się ku Chinom, które są jego głównym partnerem handlowym i popierają w walce z maoistowską partyzantką.

- Społeczność tybetańska w Nepalu czuje się coraz bardziej niepewnie - mówi Adam Kozieł. - Coraz więcej Tybetańczyków chce wyjechać, przede wszystkim do USA.