?W stronę morza" - zdobywca Złotego Globu od piątku w kinach

Historia przedstawiona w filmie Alejandro Amenabara porusza, ale sam film jest nazbyt gładki i publicystyczny

Ramon Sampedro (dobry Javier Bardem), marynarz z hiszpańskiej Galicii, skoczył do morza, nie zauważywszy odpływu: uderzył o dno i złamał sobie kręgosłup. Przez 28 lat, cztery miesiące i kilka dni żył sparaliżowany (z całkowitym niedowładem kończyn), zabiegając o to, by pozwolono mu popełnić samobójstwo. Potrzebował do niego pomocnika, a ta pomoc zgodnie z obowiązującym prawem byłaby przestępstwem.

Tematem wywołanym w "W stronę morza" jest oczywiście eutanazja. Sampedro domaga się prawa do decydowania o sobie. Mówi, że egzystencja w takich warunkach jest dlań pozbawiona godności. Czy życie to obowiązek? - pyta.

Tak objawia się aspekt interwencyjno-społeczny filmu Amenabara. To apel, by zmieniono prawo (nie tylko hiszpańskie), zrozumiano ludzi cierpiących podobnie jak Ramon.

Słyszymy też jednak w filmie głosy przeciwne, m.in. księdza, który mimo poważnej dolegliwości chce dalej żyć. Argumentuje, że "jesteśmy częścią wieczności", że życie otrzymaliśmy w darze i nie możemy nim dowolnie dysponować.

Kto ma rację? Film tego nie rozstrzyga, choć autorzy wyraźnie kibicują Ramonowi. Zresztą jego kłótnia z księdzem szybko przeradza się w żonglowanie złośliwościami bliskie demagogii.

Porzućmy jednak spór o zasadę. Film koncentruje się przecież na konkretnym przypadku. By mieć prawo do jego osądzenia, należałoby najpierw uświadomić sobie w 100 proc., na czym polega tragedia Ramona, spróbować "wejść w jego położenie".

Czy jednak kino jest w stanie nam w tym pomóc? Czy potrafi oddać tego typu nieszczęście? I czy w ogóle znieślibyśmy coś takiego na ekranie - zapis niekończących się godzin w bezruchu, naturalistyczne wizje degeneracji ciała, fizjologiczny kontekst zabiegów medycznych?

Amenabar od tego uciekł, wygładził kanty tej historii. Od dosłowności wyraźnie woli symbolikę.

Ramon nie jest wcale jedynym bohaterem filmu. Reżyser używa go również jako lustra, w którym przeglądają się ludzie będący dookoła. Zwłaszcza ciągnące doń kobiety: prawniczka Julia (Belen Rueda), która napisze o nim książkę, wiedząc, że i ją wkrótce dopadnie straszna choroba, oraz Rosa (Lola Duenas), rozwódka z dwojgiem dzieci, która chce żyć z Ramonem.

Owo przeglądanie się nie przynosi, niestety, ciekawych efektów. Dlaczego? Bo postaci z otoczenia Ramona gubią swe indywidualne rysy, stając się przede wszystkim uosobieniem jakiegoś problemu. Np. co to znaczy kochać Ramona? Czy to znaczy pozwolić mu odejść? Czy może raczej przekonać go do życia dla innych? I kto jest tu czyim niewolnikiem? Czy Ramon jest niewolnikiem choroby? A może rodzina Ramona niewolnikiem jego kalectwa? Itd. itp.

"W stronę morza" jest filmem nierównym. Momenty przejmujące sąsiadują w nim z denerwującą sztampą. Wspaniałe są techniczne "wynalazki" Ramona, które ułatwiają mu życie, i jego zgryźliwe poczucie humoru. Nieznośnie wypada za to jego mędrkowanie - jakby leżąc, przemyślał odpowiedzi na wszystkie istotne pytania. Wiersze, które pisze, też są marne.

Cóż z tego, że scena samobójstwa została zagrana świetnie, jeśli towarzyszy jej tandetne wyobrażenie tego, co widzi umierający człowiek. No i ten napastliwy akord finałowy, który podkreśla, że świat zawsze zachowuje równowagę: Ramon umiera, ale rodzi się dziecko Manueli (Mabel Rivera), kobiety z organizacji, która go wspierała. Płycizny w filmie o Sampedro to akurat coś wyjątkowo nietaktownego.

"W stronę morza", reż. Alejandro Amenabar, Hiszpania-Włochy-Francja 2004