W sierpniu partia premiera Likud zakazała Szaronowi rozmów z opozycją, ale teraz zmieniła zdanie. Podczas czwartkowego głosowania 62 proc. członków jej komitetu centralnego opowiedziało się za próbą stworzenia rządu jedności narodowej. Inaczej Izrael czekałyby przyspieszone wybory, w których Likud mógłby stracić część mandatów; co więcej, kampania wyborcza oznaczałaby wyniszczającą walkę między Szaronem a przywódcą partyjnych "jastrzębi", byłym premierem Benjaminem Netaniahu.
Obecnie rząd ma poparcie tylko jednej trzeciej posłów. W listopadzie opuściła go świecka partia Szinui, nie godząc się na dofinansowanie z budżetu koalicjantów z partii religijnych. Gdy do rządu dołączy Partia Pracy, a zapewne również jedno lub dwa ugrupowania religijne, Szaron - nawet przy sprzeciwie części własnej partii - będzie miał większość niezbędną do uchwalenia budżetu i innych ustaw. Gra toczy się przede wszystkim o wycofanie osiedli żydowskich i armii ze Strefy Gazy do końca przyszłego roku. Ten pomysł forsowany przez Szarona popiera lewicowa opozycja, ale przeciwne jest zachowawcze skrzydło Likudu.
W piątek rano Szaron zatelefonował do przywódcy Partii Pracy Szimona Peresa, proponując mu nawiązanie rozmów koalicyjnych. Partia Pracy podejmie decyzję - najprawdopodobniej pozytywną - w sobotę. Szaron planuje, że nowy rząd powstanie w dziesięć dni.
Byłaby to również szansa na wznowienie procesu pokojowego z Palestyńczykami. Po śmierci Jasera Arafata władzę w Autonomii Palestyńskiej objęli umiarkowani politycy. Obie strony deklarują gotowość rozmów. Wiele zależy od wyniku styczniowych wyborów na prezydenta Autonomii, a przede wszystkim od woli Izraela. Można liczyć, że nowy, bardziej "gołębi" rząd Szarona, niezagrożony upadkiem, mógłby zgodzić się na większe ustępstwa.