Co roku Kanada sprowadza z całego świata tysiące "fachowców w rzadkich specjalnościach". Striptizerki - w rządowych dokumentach "tancerki egzotyczne" - były od 1998 r. na oficjalnej liście "poszukiwanych zawodów". Na liście tej umieszczono zawody, których nie chcą wykonywać Kanadyjczycy - m.in. lekarzy, architektów, inżynierów budowlanych, a także nianie, robotników rolnych. Lista zawodów nigdy nie była tajna, jednak w rzeczywistości mało kto wiedział, że były na niej "tancerki egzotyczne".
Fachowcy poszukiwani przez Kanadyjczyków, którzy chcą emigrować do Kanady, mają ułatwioną drogę - wizy i pozwolenia na pracę przyznaje im się w przyspieszonym trybie.
Kanada, którą demografia zmusza od lat do ściągania emigrantów, tylko w ubiegłym roku przyznała 19 tys. wiz specjalistom w dziedzinie budownictwa (chodzi tu zarówno o inżynierów, jak i stolarzy), 5 tys. opiekunkom do dzieci, 1,6 tys. wykładowcom akademickim oraz 661 tancerkom egzotycznym.
90 proc. tancerek pochodzi z Rumunii, podobno dlatego, że są lepiej wykształcone, częściej znają angielski i francuski i - jak twierdzi ministerstwo ds. imigracji - "sprawiają najmniej kłopotów". Jak się dowiedzieliśmy w ministerstwie ds. imigracji, od 1999 r. wydano sześć pozwoleń na pracę tancerkom z Polski.
W sumie od początku programu Kanada zaoferowała pracę prawie 3 tys. zagranicznych striptizerek. Pracują one w klubach nocnych na obrzeżach wielkich miast. Oficjalnie wykonują tylko taniec erotyczny, nieoficjalnie wiadomo, że wiele z nich zapewnia też inne "usługi" na zapleczach klubów.
Od trzech tygodni w kanadyjskim parlamencie trwa burza w sprawie striptizerek. Odbyło się już kilka debat, przemawiali premier, wicepremier i ministrowie. Opozycja oskarża rządzących liberałów, że władze zachowują się jak sutenerzy.
- Gdy rząd czerpie korzyści z dostarczania młodych kobiet, by zaspokajały seksualne żądze Kanadyjczyków, to odgrywa rolę alfonsa! - mówił z trybuny przywódca opozycyjnych konserwatystów Jack Layton.
- Program wizowy zapełnia dziury na rynku pracy - tłumaczyła natomiast minister ds. imigracji Judy Sgro. - Bez niego całej gałęzi przemysłu rozrywkowego groził upadek. Bo Kanadyjki nie chcą wykonywać tej pracy...
Wreszcie w ubiegłym tygodniu rząd się ugiął - premier ogłosił w parlamencie, że tancerki egzotyczne zostają usunięte z listy uprzywilejowanych zawodów.
Teraz jednak opozycja domaga się dymisji minister Judy Sgro, od której zaczęła się afera. Prasa ujawniła mianowicie, że pani minister w trybie przyspieszonym odnowiła pozwolenie na pracę pewnej rumuńskiej striptizerce. Dziewczyna wkrótce zaczęła pracować jako wolontariuszka w sztabie wyborczym Sgro (podobno jednak nie wykonywała zawodu wyuczonego, lecz po prostu pomagała w biurze). Prasa uznała to za preferencyjne traktowanie z pobudek osobistych i politycznych. Minister Sgro tłumaczy się, że pomogła dziewczynie z powodów humanitarnych i nic podobno nie wiedziała o tym, że została ona wolontariuszką w jej sztabie...
Jakby ministerstwu ds. imigracji mało było jeszcze problemów ze striptizerkami, szef biura pani minister został przyłapany przez media, jak udał się na rozmowę z właścicielem lokalu nocnego w Toronto. Właściciel ten miał bowiem problem z wizami dla 13 striptizerek z Dominikany.
Minister Sgro twierdzi, że jej urzędnik wykonywał po prostu swoją pracę. Wizyta miała jednak miejsce wieczorem, a według posłów opozycji urzędnik przyszedł do lokalu pijany. - Podpity szef biura ministra imigracji rozdający w klubie nocnym pozwolenia na pracę zagranicznym striptizerkom... Czy tak wygląda jego praca? - kpił sobie jeden z posłów opozycji.
Rząd musiał zakończyć ten proceder w wyniku afery "Striptizgate", która od trzech tygodni jest tematem numer 1 w parlamencie