Poszukiwania upragnionego łosia rozpoczęliśmy na różnego rodzaju bagnach i podmokłych terenach. Przez lornetki lustrowaliśmy doliny rzeczne, a łosia jak nie było, tak nie było. Szukalibyśmy tak zapewne długo, gdybym nie stuknął się w głowę. Przecież łoś na bagnach ma niewiele o tej porze roku do roboty, a raczej do jedzenia. No bo co - zeschłe trawy i trzcinę? O tej porze roku głównym pokarmem łosia jest kora i pędy drzew. Dlatego łoś zimą diametralnie zmienia środowisko. Otóż te zwierzaki wędrują z otwartych bagien do lasu. Ruszyliśmy więc z dolinki do lasu i od razu życzenie się spełniło. Najpierw trafiliśmy na powaloną przez wiatr osikę, którą - sądząc po znajdujących się wokół niej bobkach - obgryzały z kory jelenie, sarny, żubry i łosie. A potem tuż obok zobaczyliśmy całkiem sympatycznego zwierza o końskim pysku, który był najprawdziwszym łosiem, i to bykiem. Płeć udało się rozpoznać bezbłędnie, bo łoś miał poroże, a raczej jego połowę. Jednej rosochy (to część poroża) już mu brakowało i choć wyglądał nieco śmiesznie, nie było w tym nic dziwnego. Właśnie na przełomie jesieni i zimy łosie gubią wszystko, co niemal przez cały rok noszą na głowie.