Choć w tytule jest sugestia pojedynku, to jednak muzyka nigdy nie ociera się o kiczowate fortepianowe wyścigi w konwencji "kto szybciej i efektowniej". Możdżer i Makowicz zagrali pięknie i porywająco.
Zachwyca mnie lekkość grania i wirtuozeria, które nie zmierzają w kierunku efekciarstwa, cyrkowych sztuczek, lecz pozostają na usługach rozumu i wyobraźni. Takie swingujące, pianistyczne szlachectwo. Album dzieli się na cztery części. Jest rozdział poświęcony ujazzowionym chopinianom w solowej interpretacji Adama Makowicza (znakomite Preludium d-moll z opusu 28 przywodzące skojarzenia z III preludium Gershwina oraz Fantazja-Impromptu op. 66, gdzie świat muzyki Chopina niespostrzeżenie przenika się z klimatami jazzowych ballad Garnera i Monka). W akcie drugim duet mierzy się z trzema chopinowskimi preludiami z opusu 28, gdzie zwłaszcza As-durowe przenosi nas w rejony jazzowego grania z najwyższej światowej półki. Ilość pomysłów i nagłych zwrotów akcji zawartych tylko w tym jednym utworze wystarczyłaby niejednemu pianiście na cały album!
Część trzecia płyty to solowy popis Możdżera - muzyk mierzy się z tematem "Tatum On My Mind" Adama Makowicza. O tej interpretacji można napisać najprościej: jeśli ktoś zna płytę Możdżera "Piano", zna i ten utwór.
Stylistycznego, brzmieniowego i estetycznego pokrewieństwa choćby z kompozycją "Sanctus" nie sposób przeoczyć. Warto wspomnieć, że w czasie nowojorskiego koncertu Makowicz zrewanżował się młodszemu o niemal dwa jazzowe pokolenia koledze i zagrał jego temat "Biali". Niestety, na płycie go nie ma, a szkoda.
Czwarta część to segment ortodoksyjnie jazzowy. W gronie siedmiu standardów mamy m.in. słynne "Night And Day" Cole'a Portera. W tej części słychać, że nie tylko publiczność bawiła się świetnie. Album wieńczy słynna kołysanka Krzysztofa Komedy z filmu "Rosemary's Baby".
"Makowicz vs. Możdżer At The Carnegie Hall", Pomaton/EMI