Odrzucając ustawę, Macedończycy mogą przekreślić pokój zawarty z albańskimi partyzantami kończący walki sprzed trzech lat, zachować kontrolę nad terenami zamieszkanymi przez mniejszość albańską i... przygotowywać się do kolejnej wojny, która mogłaby się rozprzestrzenić po całym regionie. Przyjmując ją oddadzą znaczną część władzy w ręce mniejszości i nie oddalą się tym samym do UE oraz NATO. Wielu Macedończyków obawia się jednak, że zanim do nich wstąpią, ich kraj się rozpadnie.
Macedonii, która uzyskała niepodległość we wrześniu 1991 r., stosunkowo długo udawało się uniknąć prawdziwej wojny. Jako jedyna wydostała się spod kontroli Belgradu bez przelewu krwi. Prawdziwe kłopoty zaczęły się pod koniec lat 90., kiedy albańscy ekstremiści ze zbuntowanego Kosowa, marzący o Wielkiej Albanii, coraz chętniej przechodzili granicę z Macedonią i podburzali tu swoich ziomków przeciwko Skopie. Bierni nie pozostawali też nacjonaliści macedońscy, którzy szybko uznali, iż mniejszość albańska (blisko jedna czwarta z 2 mln obywateli), choć wcale nie garnąca się tłumnie do rewolty, jest i tak zagrożeniem dla młodej Macedonii.
Iskra pada w styczniu 2001 r. W zamachu na posterunek policji w Tetovie ginie policjant. Do ataku przyznaje się albańska partyzantka UCK. Trzy tygodnie później w rejonie Tanuszevci dochodzi już do pierwszych starć między rebeliantami a wojskiem macedońskim. Przez kolejne pół roku partyzanci wypchnięci przez wojska rządowe w góry, trzymają w szachu siły przeciwników. Walki udaje się przytłumić dopiero w sierpniu. W kurorcie nad jeziorem Ohrid obie strony podpisują pokój, który przewidywał m.in., że rozbrojeni bojownicy zostaną objęci amnestią; język albański będzie drugim językiem urzędowym tam, gdzie Albańczycy stanowią minimum 20 proc. mieszkańców. Macedoński parlament w sprawach dotyczących albańskiej mniejszości będzie musiał również uzyskać zgodę większości albańskich deputowanych.
To porozumienie przypominało stąpanie po cienkim lodzie. Rebelianci wciąż nękali zamachami, a ekstremiści macedońscy szukali, gdzie mogli, sojuszników w walce z partyzantką. W końcu rząd Macedonii naciskany przez Zachód postanowił w ogóle uporządkować przeszłość kraju, a więc wypełnić też do końca zobowiązania z Ohrid. Jeśli tego nie zrobią, UE i NATO, do których aspiruje Skopie, pozostanie tylko mrzonką.
Na początku sierpnia tego roku parlament przyjął ustawę o nowym podziale administracyjnym - będącym ostatnim elementem porozumienia sprzed trzech lat. Zakłada on ograniczenie lokalnych samorządów ze 120 do 80, a w 16 z nich, graniczących głównie z Kosowem i Albanią, przekazanie dużej części władzy mniejszości, w tym podniesienie albańskiego do rangi jęz. urzędowego. Opozycja zareagowała natychmiast. Wkrótce po uchwaleniu ustawy zorganizowała referendum, w którym Macedończycy mają się wypowiedzieć, czy chcą nowego podziału swojego kraju. Aby było ono ważne, musi wziąć udział 51 proc. uprawnionych do głosowania. Z pewnością zbojkotuje je albańska mniejszość. Niektórzy z jej członków twierdzą już, że nowe uprawnienia to i tak dla nich za mało.
Europa i Ameryka od kilku tygodni ostrzega Macedonię, że wynik referendum przekreślający porozumienie z Albańczykami cofnie Macedończyków w mroczną przeszłość. Przeciwnicy decentralizacji mają jednak swoje argumenty. Ich zdaniem oddanie takiej władzy w ręce Albańczyków podzieliłoby kraj wzdłuż granic etnicznych, doprowadzając najpierw do federacji, a potem do rozpadu państwa.