Przyroda strasznie lubi płatać figle. W styczniu głowiłem się, jak to się stało, że choć zima jak się patrzy, to w okolicy nie ma jemiołuszek - kolorowych ptaszków ze śmiesznymi czubkami na głowie. Ci przybysze z północy Rosji i ze Skandynawii pojawiają się u nas właśnie zimą i dojadają resztki owoców jarzębiny, jabłek, no i oczywiście jemioły, jakie jeszcze można znaleźć na drzewach. W styczniu tych ptaków było jak na lekarstwo, za to teraz (przynajmniej w północno-wschodniej Polsce) mamy prawdziwą jemiołuszkową inwazję. Wystarczy, że zerknę za okno, by bez trudu zobaczyć stadko dobierające się do rajskich jabłuszek w ogrodzie sąsiada. Dotąd sądziłem, że to mrozy wyganiają jemiołuszki z dalekiej północy, ale jak na razie zimy tam nie ma, a u nas jest jesień, i to dość ciepła. Co więc powoduje nalot jemiołuszek? Nikt tego nie wie na pewno, ale znajomi ornitolodzy twierdzą, że raczej nie pogoda. Jemiołuszki mogą pojawiać się masowo, bo miały udany okres lęgowy i jest ich po prostu więcej. Niewykluczone też, że tam, gdzie mieszkają, nie obrodziły owoce i głód zagnał je aż tutaj. Inna sprawa, że przynajmniej w okolicach Puszczy Białowieskiej pokarmu nie ma za wiele. Jarzębiny w tym roku jakoś nie obrodziły. Ale o tym jemiołuszki nie wiedzą, dopóki tu się nie pojawią i osobiście tego nie sprawdzą.