Wiktor Uspaskich i jego populistyczna Partia Pracy co prawda ostatecznie zwyciężyli w wyborach, ale mają za mało głosów, by samodzielnie rządzić. Po niedzielnej drugiej turze Partia Pracy będzie miała największy, bo 39-osobowy klub w Sejmie.
To jednak nie wystarczy, by utworzyć koalicję. Tym bardziej że jedyna licząca się siła polityczna, która w wraz z Partią Pracy mogłaby taką koalicję stworzyć, nie chce z nią negocjować. Rządzący dotychczas socjaldemokraci premiera Algirdasa Brazauskasa i socjalliberałowie chcą rozmawiać o utworzeniu rządu z innymi, choćby nawet konserwatystami.
Brazauskas chce szerokiej koalicji, której celem byłoby właśnie niedopuszczenie Uspaskicha do władzy. Jednak szef parlamentu i lider socjalliberałów Arturas Paulauskas uważa, że najważniejsza jest stabilna większość - nawet z Uspaskichem.
Kto więc będzie rządził na Litwie? Tuż przed drugą turą koalicja Partia Pracy oraz socjaldemokratów i socjalliberałów wydawała się niemal pewna. Po zapowiedziach Brazauskasa populiści Uspaskicha jednak nie rezygnują. W poniedziałek Uspaskich podpisał umowę koalicyjną z populistyczną partią Kazimiery Prunskiene i wezwał pozostałe partie centrolewicowe do przyłączenia się.
Uspaskich odgraża się, że jeśli nie wejdzie do rządu, jego partia "będzie opozycją trudną i demaskującą". Politykom, którzy obawiają się prorosyjskiej orientacji Uspaskicha, on sam przypomina, że to liderzy większości litewskich partii wywodzą się w dawnej partii komunistycznej. - Ja natomiast ani do partii, ani nawet do Komsomołu nigdy nie należałem - mówi lider Partii Pracy.
Zgodnie z konstytucją Litwy prezydent musi zwołać parlament w ciągu 15 dni od oficjalnego ogłoszenia wyników wyborów, co stanie się pod koniec tygodnia. Do tego czasu zapewne będą trwać rozmowy koalicyjne. Już wiadomo jednak, że w nowym Sejmie będzie zaledwie trzech Polaków - w poprzednim było ich czterech.