Jazz to wolność

Dziś zaczyna się JVC Jazz Jamboree 2004. Steve Coleman, McCoy Tyner i Terence Blanchard. To tylko niektóre gwiazdy zaczynającej się dziś tegorocznej edycji festiwalu Jazz Jamboree, najpopularniejszej w Polsce imprezy jazzowej. Przekazanie realizacji tego festiwalu Mariuszowi Adamiakowi, który ma własny Warsaw Summer Jazz Days, wyszło popularnej ?Jamborce? na dobre

Przez wiele lat ten jesienny festiwal był dla jazzfanów praktycznie jedynym okienkiem na świat. Warszawska Sala Kongresowa pękała każdego dnia w szwach. Na tych kilka dni Kongresowa stawała się oazą wolności i nonkonformizmu, takim naszym kawałkiem Ameryki nad Wisłą. W blisko półwiecznej historii imprezy, zwłaszcza w latach 70. i 80., słuchaliśmy niemal wszystkich artystów, których nazwiska dużo znaczą w jazzie. Po kryzysie, który Jazz Jamboree przeżywało w latach 90., po pierwszych próbach "sprywatyzowania" imprezy, w realiach wolnego rynku i coraz mniejszych subwencji państwowych, festiwal raz przeżywał wzloty, kiedy indziej upadki. Od czterech lat kierowany przez wieloletniego szefa klubu Akwarium Mariusza Adamiaka powraca do dawnego blasku. I nie jest konkurencją dla jego flagowej imprezy WSJD, ale stylistycznym suplementem. Adamiak nie stara się udowadniać, że jego autorski festiwal przewyższa jakość Jazz Jamboree, ale próbuje tak budować program obu festiwali, aby letni propagował rzeczy nowe, często budzące wątpliwości purystów co do stylistycznej jazzowej czystości (np. projekty Johna Zorna czy Billa Laswella), a jesienny kontynuował układ programu wylansowany od lat według prostego klucza każdego koncertu - gwiazda polska, europejska, megagwiazda z USA.

Rozpoczynającej się dzisiaj imprezie od dwóch lat towarzyszy istotne rozszerzenie w tytule: JVC Jazz Festival, przez co znajduje się ona w gronie prestiżowych imprez odbywających się pod tym szyldem (m.in. haski North See Jazz i słynny Newport).

Najważniejsze gwiazdy tegorocznej edycji to pewniacy. McCoy Tyner, wieloletni pianista Johna Coltrane'a, to nie tylko mistrz klawiszy, ale również twórca własnego stylu, specyficznego harmonizowania opartego na połączeniach kwart. Ot, męskie, ostre granie, choć niepozbawione finezji. Dzisiaj posłuchamy go z autorskim triem, do którego dołączy Jan "Ptaszyn" Wróblewski. Polski muzyk zdominował pierwszy dzień festiwalu. W ramach swoistego jazzowego benefisu posłuchamy go zarówno z kwartetem, jak i w roli kompozytora. W sobotę oprócz polskiego projektu Globetrotters (tu gościnnie obok lidera Benka Maselego znakomity perkusista Nippy Noya) i przywołującego skojarzenia z dokonaniami Basi Trzetrzelewskiej zespołu Beady Belle posłuchamy sztandarowej formacji nowojorskiego nurtu M-base - Five Elements Steve'a Colemana. Sobotni koncert zamknie występ Richarda Bony, multiinstrumentalisty rodem z Kamerunu, który od kilku lat zaliczany jest do grona najbardziej rozchwytywanych muzyków, swobodnie balansujących między soulem, world music a jazzem. W niedzielę po występie Doroty Miśkiewicz (zaprezentuje program ze swojej płyty solowej "Goes To Heaven") zagra znany m.in. z filmu "Kansas City" mistrz saksofonów wszelkiej maści James Carter. A po nim już tylko wielki finał - Terence Blanchard i jego sekstet, czyli popis trębacza, którego wielu uznaje za najwybitniejszego następcę Milesa Davisa.