Represje w Tybecie nie ustają

Czy nowy przywódca Chin pozwoli wrócić do Tybetu Dalajlamie i złagodzi prześladowania Tybetańczyków? Emigracyjny rząd tybetański ma taką nadzieję, ale na razie represje trwają w najlepsze

Chiński sąd skazał na trzy lata więzienia trzech Tybetańczyków, w tym dwóch mnichów, aresztowanych w lipcu - podało w piątek Radio Wolna Azja. Pretekstem był incydent, do którego doszło podczas wizyty mieszkającego na stałe w Szwajcarii lamy Drakse w jego dawnym klasztorze Czogri. Rozradowani ludzie wyszli na ulice z rozmaitymi akcesoriami religijnymi, wśród nich znalazły się transparenty z wizerunkiem mitycznego lwa śnieżnego, jednego z głównych symboli Tybetu od VII w. Chińczykom lew skojarzył się z zakazaną flagą Tybetu, na której również widnieje. Aresztowano 60 osób, wielu podczas przesłuchań bito, większość zwolniono po kilkunastu dniach.

Przez ponad pół wieku okupacji Chińczycy brutalnie tłumią najmniejsze próby buntu Tybetańczyków. W samym Tybetańskim Regionie Autonomicznym są one już bardzo rzadkie. Działalność niepodległościowa przeniosła się na obrzeża Tybetu, do rejonów włączonych administracyjnie do chińskich prowincji (np. klasztor Czogri formalnie znajduje się w prowincji Syczuan).

Ponieważ mnisi skazani podczas protestów na przełomie lat 80. i 90. kończą odsiadywanie kilkunastoletnich wyroków, liczba więźniów politycznych w Tybecie zmniejsza się - obecnie jest ich około 150. Nie oznacza to jednak, że represje słabną. Tego lata objęto kampanią "reedukacji patriotycznej" proces nadawania tytułu gesze, czyli doktoratu z filozofii buddyjskiej. W praktyce oznacza to, że lojalność wobec państwa jest koniecznym warunkiem wstępnym uzyskania tego tytułu, najwyższego w monastycznych studiach filozoficznych. Chińczycy nakazali też podsłuchiwanie wszystkich połączeń telefonicznych między tybetańskimi klasztorami a Indiami, gdzie mieszka dużo uchodźców i gdzie siedzibę ma najwyższy duchowy przywódca Tybetu Dalajlama. Wielu młodych ludzi podejmuje ryzyko ucieczki z Tybetu, by swobodnie praktykować religię w klasztorach lub uczyć się w szkołach prowadzonych przez rząd emigracyjny. Tych, którzy chcą potem wrócić, władze chińskie zamykają w więzieniach bez wyroków i karzą wysokimi grzywnami.

Choć Pekin konsekwentnie zaprzecza, że prowadzi politykę przesiedlania ludności chińskiej na teren Tybetu, co pewien czas oficjalne źródła mimochodem potwierdzają prawdziwość oskarżeń obrońców praw człowieka, iż Tybetańczycy stają się mniejszością we własnym kraju. Podczas obrad konferencji poświęconej chorobie wysokościowej prof. Wu Tianyi ogłosił wyniki badań, z których wynika, że większość z 6-7 mln Hanów [etnicznych Chińczyków - red.], którzy osiedlili się na Płaskowyżu Qinghai-Tybet, cierpi na tę chorobę. A według ostatniego spisu w całej ChRL mieszka 5,4 mln Tybetańczyków.

Mimo to Tybetańczycy liczą na poprawę swego losu. 12 września do Chin po raz trzeci udała się delegacja Dalajlamy. - Na razie Tybetańczycy mają nadzieję, że rozmowy wyjdą poza fazę "budowania atmosfery" - mówi Adam Kozieł z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Strona chińska utrzymuje, że negocjacje dotyczą powrotu Dalajlamy do ojczyzny. Jego przedstawiciele nie chcą tego potwierdzić, zapewniając, że ich celem jest poprawa losu 6 mln Tybetańczyków. Dalajlama wróciłby, gdyby Pekin pozwolił mu mieszkać w jego pałacu Potala w Lhasie, zapewnił swobodę podróżowania i wypowiedzi.

Dobre nastroje widoczne m.in. w wypowiedziach rządu tybetańskiego są związane ze zmianą przywódcy Chin, którym został Hu Jintao, w latach 1988-92 sekretarz partii w Tybecie. Choć to wówczas krwawo stłumiono protesty niepodległościowe, Hu w Tybecie bywał rzadko, traktując to stanowisko jako uciążliwy szczebel w karierze. - Hu jest wytworem aparatu partyjnego i nie ma horyzontów szerszych niż ten aparat - mówi Adam Kozieł. - Ale być może śladem swych poprzedników będzie się chciał zapisać w historii i przyjdzie mu do głowy rozpocząć proces demokratyzacji. Ta nadzieja ma wątłe podstawy, ale nic innego Tybetańczykom nie pozostało.