Francja ogląda Michaela Moore'a

Wczoraj ?Fahrenheit 9/11? wszedł na francuskie ekrany. Paryska prasa zachowuje jednak rezerwę i w recenzjach demaskuje metodę twórczą Moore'a

"Fahrenheit 9/11" Michaela Moore'a rozpoczął pochód przez ekrany świata. Na wtorkowej konferencji prasowej w Nowym Jorku laureat Złotej Palmy zachowywał się - jak podaje agencja AFP - zgodnie z wizerunkiem reżysera walczącego. Wypowiadał się nie tylko na temat polityki Busha, ale piętnował też szefów państw wspierających USA w kampanii irackiej. Moore uważa, że jego filmowy pamflet "ośmieli obywateli do odwołania tych polityków w przyszłych wyborach". Szczególnie obraźliwe sformułowania zarezerwował dla premiera brytyjskiego i australijskiego. Oskarżał również przywódców włoskich i japońskich. "To wasz wstyd i hańba!" - zwracał się do japońskiego korespondenta, który sugerował, że Japończycy zostali oszukani przez rząd, który wysłał do Iraku 550 żołnierzy.

"Wysilam umysł, żeby pojąć, jak to jest, że skądinąd inteligentny człowiek idzie na ryby z prezydentem Bushem. Wyjaśnienie tego jest zadaniem dla nauki, może dojdziemy do tego przez hipnozę". - mówił Moore o Tonym Blairze. W wywiadzie dla BBC zapowiedział, że zrobi o nim swój następny film: "To ciekawsza osobowość od Busha. Blair nie jest idiotą..." - podsumował.

Wczoraj "Fahrenheit 9/11" wszedł na ekrany francuskie. Towarzyszy temu aura aprobaty. Na okładce "Liberation" - wielkie zdjęcie Michaela Moore'a i cytat z reżysera: "Trzeba przepędzić Busha!". Jednak recenzje poważnych krytyków są pełne rezerwy. Pomimo politycznej poprawności filmu Moore'a w anty-Bushowskiej Francji i mimo sympatii otaczającej postać reżysera w baseballowym kaszkiecie, krytycy demaskują jego metodę twórczą.

Patrick Sabatier pisze w "Liberation": "To Dziga Wiertow [pionier radzieckiego dokumentu lat 20. - T.S.], przepuszczony przez Fox TV i animację Loone'a Tunesa. Show telewizyjny podlany witriolem, a wszystko "made in Hollywood". Polemiczna, populistyczna werwa tego filmu należy do republikańskiej tradycji Ameryki".

Wszystko jest podporządkowane jednemu celowi - uważa Sabatier - Dokonać pokojowego przewrotu w Białym Domu. Wieczorem 2 listopada, po wyborach, okaże się, czy jego filmowa broń była skuteczna.

Moore "stosuje zasady (lub raczej brak zasad), właściwe dotąd prawicowemu populizmowi (...). Szokuje skrajnymi twierdzeniami. Manipuluje słowami i obrazami wyrwanymi z kontekstu. Przeciwstawia je innym obrazom i zdaniom, w ten sposób budując sens filmu. Posługuje się karykaturą i ironią, argumentami personalnymi. Zadaje ciosy, trafiając widza w splot słoneczny. Wszystkie chwyty są tu dozwolone, w myśl tezy, głoszonej kiedyś przez Jamesa Carville [byłego doradcę Clintona]: oni nie mają racji, my ją mamy! (...) Rezultat jest piekielnie skuteczny, nieodparcie zabawny i głęboko ożywczy dla tych, którym wydaje się, że ta planeta będzie miejscem bezpieczniejszym i bardziej ludzkim, jeśli George W. Bush pójdzie paść krowy na swoim ranczo w Teksasie".

Z większą rezerwą pisze krytyk "Le Monde" Jean-Luc Douin: ""Fahrenheit 9/11" jawi się jako film walczący, to znaczy propagandowy, co nie jest w kinie żadną hańbą, czego dowiedli kiedyś tacy dokumentaliści, jak Dziga Wiertow, Michał Kałatozow, czy Joris Ivens. To, co mówił przewodniczący jury festiwalu w Cannes, Quentin Tarantino, o symbolicznym charakterze nagrody, potwierdza tylko tę konstatację [że jest to film propagandowy - przyp. T. S.]. Ale dowodzenie, że nagroda ta nie ma nic wspólnego z faktem, że Tarantino i Moore mieli tego samego producenta (Miramax), i stwierdzanie - jak to zrobił twórca "Kill Billa" - że "Fahrenheit 9/11" został nagrodzony jedynie z powodu swoich zalet filmowych, jest albo dowodem niekompetencji, albo czystym kłamstwem, albo cyniczną grą".

"Co nie znaczy, że "Fahrenheit 9/11" jest złym filmem - dodaje Douin - Nie bez przyjemności ogląda się to ożywcze kazanie, które ma zaważyć na przyszłych wyborach amerykańskich".