Mit Nowego Jorku żyje w Warszawie

Czy we współczesnym Nowym Jorku jest środowisko polskich artystów? Może jest, ale nikt o tym nie wie.

Joanna Malinowska czyści wannę, ściera kurze, zmywa naczynia, po łokcie zanurzając ręce w brązowej pianie. Ze ścieżki dźwiękowej płynie wygłaszany po angielsku wykład. - Najlepszy był ten o "Zmierzchu bogów" Nietzschego i o medytacji Kantowskiej - mówi artystka, która wysłuchała w nowojorskich mieszkaniach siedmiu wykładów z filozofii i wykonania "Etiudy Rewolucyjnej". Wcześniej w "The New York Review of Books" dała ogłoszenie "Odpowiedzialna, uczciwa kobieta, która uwielbia prace domowe, podejmie się sprzątania w zamian za akademickie wykłady (szczególnie z filozofii)". Jej pracę wideo można oglądać w CSW w Warszawie na wystawie "Nowi Nowojorczycy". Malinowska, wcielając się w rolę sprzątaczki, ośmieszyła stereotyp, w którym kobieta brnie przez brudy, po ty by mężczyzna mógł oddawać się wzniosłym myślom (na ogłoszenie odpowiedzieli sami mężczyźni), oraz stereotyp emigranta. Polka w Nowym Jorku to sprzątaczka, mężczyzna zaś, można powtórzyć za Januszem Głowackim, to ostatni cieć.

Joanna Malinowska nie sprząta, by zarobić na życie. Pracuje w biurze public relations. Mieszka w Nowym Jorku od 1992 r. Bierze udział w różnych artystycznych projektach. Ostatnio po East River płynęły wykonane przez nią wielkie litery. Od strony Manhattanu czytało się np. REWARD (nagroda) od strony Brooklynu - DRAWER (szuflada). Współpracuje z niezależnymi galeriami prowadzonymi przez artystów, np. Canada na Lower East Side. Jest wrogiem zamykania się w narodowym kręgu.

Samotni myśliwi

Stanisław Młodożeniec jest w Nowym Jorku od 1984 r. Przez siedem lat był listonoszem, teraz pracuje przy remontach. Jego obrazy można oglądać w Fabryce Trzciny na Pradze. Ostatnio eksperymentuje z literami w obrazach, napisy wiją się wężowo, nawiązując do futurystycznej poezji jego dziadka - też Stanisława Młodożeńca. Wystawiał m.in. w galerii "Nowego Dziennika" i pisma "Kurier Plus", ale ani razu nie wziął swoich prac do teczki i nie przeszedł się po galeriach Soho czy Chelsea. Uważa, że jeszcze nie czas. Żałuje, że dziewięć lat temu rozpadł się PAAS (Polish American Art Society), który miał swoją galerię na Irving Place, co dwa tygodnie były tam wernisaże.

Tacy są polscy nowojorczycy. Często nie znają się nawzajem, a nawet nie dążą do tego, by się poznać. Nie wszyscy też obecni są na warszawskich pokazach. Piotr Uklański, przez jakiś czas mieszkający w NY, dzisiaj ma wystawę w Kunsthalle w Bazylei, a nie w Warszawie.

- Czy jest jakieś polskie środowisko w Nowym Jorku? - pytam Andrzeja Dudzińskiego. - Może i jest, ale ja o tym nie wiem. Jest taka tendencja, by szukać szczęścia w pojedynkę. Jeszcze w latach 80. Polacy mieli poczucie solidarności, wtedy bycie Polakiem to było coś pozytywnego, teraz to się skończyło.

Dudziński w Fabryce Trzciny pokazuje swoje obrazy, już nie ilustracje prasowe. Przyjechał do USA w 1977 r., szybko stał się popularny, dorobił się naśladowców. W tej chwili czasem rysuje coś dla "New York Timesa" albo "Wall Street Journal", ale w zasadzie odszedł już od pracy dla gazet. - W połowie lat 90. pojawił się w Stanach neokonserwatyzm - mówi Dudziński. - Już nie można wszystkiego narysować. Jest cenzura polityczna i obyczajowa. Przecież dlatego Art Spiegelman wycofał się z "New Yorkera". Poza tym pojawiło się coś, co dla ilustracji jest katastrofalne - tzw. banki obrazów, gdzie można rysunek kupić za jedną dziesiątą ceny.

Dudziński ostatnio prawie pół roku spędza w Polsce.

Istnieje nieprawdziwe przekonanie - mówi - że jeśli ktoś wrócił do Polski, to znaczy, że przegrał.

Teraz lepiej w Europie

Włodzimierz Jan Zakrzewski, który też wystawia w Fabryce Trzciny, przyjechał do Nowego Jorku w 1981 r. Był w najlepszych galeriach. Wspomina, że nie było łatwo wejść w świat nowojorskich galerii, zwłaszcza komuś kto przyjechał z PRL-u i nie znał rządzących nimi zasad. Teraz jest artystom łatwiej, ale ciągle są w gorszej sytuacji niż np. niemieccy.

- W Nowym Jorku - mówi Zakrzewski - jest 20 galerii, które prowadzą Niemcy. Polska jest jedna, to Postmasters Gallery Magdy Sawoń. Gdyby było ich więcej i gdyby ważne galerie nowojorskie współpracowały z polskimi, gdyby za tym stała sieć powiązań finansowych, takich jak obecność w Nowym Jorku prezesów wielkich korporacji i banków, środowisko polskie miałoby jakiś ciężar. I nie chodzi o tworzenie narodowej galerii. Magda Sawoń wcale nie promuje Polaków, przeciwnie, jak ognia unika takiej identyfikacji. Niemieckie banki regularnie robią wystawy sztuki, nie tylko niemieckiej. Holendrzy nie zamykają się we własnym gronie. Sam wystawiałem w galerii prowadzonej przez Holendrów.

Zakrzewski wrócił do Warszawy w roku 1999.

- Punkt ciężkości przeniósł się z Nowego Jorku do Europy - mówi - to jest proces, który trwa od początku lat 90. Jeszcze dziesięć lat temu, kiedy przyjeżdżałem z Ameryki do Europy, to robiło wrażenie. Wyrosła plejada wielkich europejskich kolekcjonerów, takich jak Saatchi. Ja współpracuję z galeriami w Niemczech, Holandii i Włoszech, wygodniej mi to robić, będąc w Europie.

Mit Nowego Jorku jest silniejszy w Polsce niż w samym Nowym Jorku i w Europie. Teraz ruch należy do niej. Wszystko w naszych rękach.