Według uzbeckiej prokuratury najpierw bomby zaczęły wybuchać w Bucharze, gdzie w niedzielę w nocy zginęło dziesięć osób. W poniedziałek rano bomba wybuchła przed wejściem do sklepu Świat Dziecka na bazarze Czorsu, największym w trzymilionowym Taszkiencie. Bombę odpaliła ponoć terrorystka-samobójczyni. Wśród ofiar eksplozji na bazarze było trzech policjantów i dziecko.
Czwarty policjant zginął w strzelaninie z kierowcą samochodu przewożącego materiały wybuchowe. Samochód został zatrzymany przez policję, gdy próbował wyjechać z miasta. Według niepotwierdzonych informacji w mieście doszło do kilku eksplozji. Jedna z bomb wybuchła ponoć na dworcu autobusowym.
W poniedziałek do samobójczych zamachów doszło podobno także w mieście Rosztan, m.in. pod meczetem, gdzie zginąć miało kolejnych kilkanaście osób. Powodem niepewności jest brak informacji, towaru szczególnie reglamentowanego w rządzonym żelazną ręką kraju.
ONZ oraz organizacje praw człowieka oskarżają prezydenta Islama Karimowa, że pod pozorem walki z terroryzmem gnębi nieprawomyślność. Zdaniem obrońców praw człowieka poprzez swoją brutalność reżim sam generuje sobie fanatycznych wrogów i terrorystów. ONZ oskarża uzbeckie władze o tolerowanie tortur w więzieniach (tydzień temu podano, że kolejny, tym razem prowadzący głodówkę, więzień umarł podczas przymusowego karmienia).
Z końcem marca upływa termin, jaki rok temu Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju wyznaczył Uzbekistanowi na przeprowadzenie demokratycznych zmian. Organizacja Human Rights Watch uważa, że Karimow nie dotrzymał umowy, i wzywa, by nie pożyczać mu pieniędzy. Uzbek uważa jednak, że liberałowie nie rozumieją groźby terroryzmu i fanatyzmu religijnego, którym przeciwstawić się można jedynie siłą. Więcej zrozumienia dla Karimowa wydaje się mieć prezydent USA George Bush, dla którego Uzbek stał się najważniejszym w Azji Środkowej sojusznikiem w wojnie z terroryzmem.
W lutym 1999 r. radykałowie z Muzułmańskiego Ruchu Uzbekistanu usiłowali zabić Karimowa, dokonując serii zamachów bombowych w Taszkiencie. Zginęło wówczas 16 osób, a prawie 200 zostało rannych. Prezydent przeżył i wydał partyzantom wojnę na śmierć i życie. Przywódcy Ruchu Dżuma Namangani i Tahir Jułdasz musieli uciekać do Afganistanu, gdzie przystali do al Kaidy. Namangani zginął ponoć w Afganistanie jesienią 2001 r. Tahir Jułdasz ukrywa się na afgańsko-pakistańskim pograniczu.