Miller do działaczy warszawskiej SLD: cierpliwości!

Premier Miller przestrzegał w sobotę warszawskich działaczy SLD przed rozłamem. Ale delegaci żądali krwi: - Jeśli ktoś wychodzi z partii, niech złoży mandat i odda biuro poselskie

Premier Miller przestrzegał w sobotę warszawskich działaczy SLD przed rozłamem. Ale delegaci żądali krwi: - Jeśli ktoś wychodzi z partii, niech złoży mandat i odda biuro poselskie

Do siedziby Sojuszu przy ul. Rozbrat ściągnęło 500 działaczy. Panował taki tłok, że wielu musiało słuchać premiera na stojąco. - Zła organizacja - narzekali niektórzy. Jednak przeważał optymizm: - Przynajmniej nie trzeba płacić za salę.

Premier Miller też był optymistą. Apelował o cierpliwość - mówił, że 5-procentowy wzrost PKB musi się przełożyć na spadek bezrobocia. A to spowoduje wzrost notowań SLD w sondażach. Bo właśnie w bezrobociu i frustracji społecznej premier widzi główne źródło niskiego poparcia dla partii.

Borowskiego do galopu

Premier skrytykował polityków dążących do rozłamu w SLD. - Jak nasze notowania mogą wzrosnąć, skoro z wnętrza partii wypływają głosy o jej rozpadzie, a ludzie dostają sygnał, że Sojusz zajmuje się samym sobą, a nie problemami mieszkańców? - pytał retorycznie. - Jeśli jednak część naszych posłów założy nowy klub, to liczę na przyjazną współpracę między nim a Sojuszem. W przeciwnym razie elektorat odrzuci oba ugrupowania na wiele lat - ostrzegał premier.

- Lepiej nie mówić o zmianie rządu, zanim nie przedstawi się programu i większości, która podpisałaby się pod taką operacją. Dopóki tego nie ma, lepiej nie destabilizować i nie osłabiać pozycji Polski na arenie międzynarodowej - mówił Miller.

Działacze bili premierowi brawo. Radzili jednak, by Miller "wziął to towarzystwo do galopu". - Jeśli ktoś chce założyć nową partię, niech złoży mandat, odda biuro poselskie. Niech przestanie używać naszych znaków - żądał Włodzimierz Sanocki. Dostał gromkie oklaski.

Dostało się Andrzejowi Celińskiemu, byłemu wiceszefowi Sojuszu i jednemu z członków tzw. grupy Borowskiego. - Skąd wziął się u nas ten jastrząb "Solidarności"? Kto go przyjął? - pytali działacze.

Dostało się też samemu Millerowi za wizytę złożoną gdańskiemu prałatowi Henrykowi Jankowskiemu przed wyborami samorządowymi w 2002 r. - Kościół nigdy nas nie pokocha - mówili delegaci. Premier przypomniał, że wśród działaczy SLD jest wielu ludzi wierzących, którzy nie chcą wojny z Kościołem.

Szynka Michnika

Premierowi dostało się też za... Adama Michnika.

- Baranowska - przedstawiła się jedna z najstarszych działaczek warszawskiego Sojuszu. - Gdy ty, towarzyszu - zgromiła premiera - biegałeś boso lub w nędznych butach po Żyrardowie, cieszyłeś z każdej kromki chleba ze smalcem, Adam Michnik jadł szynki, opływał we wszystko.

Tow. Baranowską zamurowało, gdy przed komisją Miller nazwał Adama Michnika wzorem moralności. - Powinniśmy słuchać głosu robotników z Żyrardowa, a nie "Gazety Wyborczej" - postulowała.

- Adama Michnika uważam za jednego z największych Polaków - odpowiedział jej premier, wzbudzając początkowo konsternację wśród działaczy. - Jeśli podliczymy wszystkie lata, które spędził w więzieniu, trudno powiedzieć, że opływał w dostatki. Walczył o wolną i demokratyczną Polskę i nawet jeśli ktoś widzi w nim przeciwnika, to powinien traktować z szacunkiem - mówił premier. Działacze nagrodzili to wystąpienie oklaskami.