Z Rosji o Rosji: Po szczycie Rosja - UE

Zeszłotygodniowy szczyt Rosja - UE w Rzymie pokazał, że w stosunkach obu partnerów nastąpił trzeci wiek - okres wzajemnego rozczarowania i spadku zainteresowania - pisze Timofiej Bardaczow*

Gwałtowne pogorszenie stosunków z USA w 1999 r. popchnęło Kreml ku Europie. Unia chętnie zgodziła się na dialog, ogłaszając cztery lata temu "Wspólną strategię wobec Rosji". Dzięki temu następca Borysa Jelcyna pojechał na szczyt Unii do Helsinek, a nasza elita coraz częściej zaczęła mówić o "wyborze europejskim". Urzędnicy z obu stron zakasali rękawy do opracowania nowych dokumentów programowych. Święto trwało do początku 2002 r., gdy wypracowano koncepcję wspólnej przestrzeni gospodarczej między Rosją i Unią. Brzmiało to zupełnie niewiarygodnie, biorąc pod uwagę całkiem różne systemy polityczne i gospodarcze, w których funkcjonują obaj partnerzy. Jednak politycy i eksperci ogłosili, że do jesieni 2003 r. przygotują plan, jak połączyć rosyjski kapitalizm państwowo-oligarchiczny z socjalno-rynkową gospodarką Europy.

Potem nastąpił nowy etap, którego symbolem stał się Kaliningrad. Gorąca dyskusja prowadzona w 2002 r. pokazała, że partnerzy nie mają żadnego scenariusza pozytywnego. Po wcześniejszych rozmowach o wspólnej przestrzeni gospodarczej i strategicznej współpracy w energetyce okazało się, że najważniejszą sprawą jest w miarę prosty dostęp dla Rosjan do bałtyckiej enklawy. Jednak wtedy Moskwa i Bruksela powtarzały przynajmniej, że problem Kaliningradu jest czysto techniczny, a poza tym stosunki są wyśmienite i bardzo owocne.

Nowa jakość przyszła dopiero w maju tego roku podczas szczytu w Petersburgu, gdzie forma całkowicie przyćmiła treść. Po rozwiązaniu sprawy Kaliningradu okazało się, że w zasadzie obie strony nie mają sobie już nic do powiedzenia. Sytuację uratowało tylko to, że zamiast negocjacjom w Petersburgu można się było spokojnie oddać udziałowi w obchodach 300-lecia północnej stolicy. Ale w Rzymie nie można już było dłużej udawać. Wejście w fazę trzeciego wieku oznacza, że nie ma wielkiej nadziei na realną współpracę Rosji z Unią, dlatego podczas szczytów, zamiast tworzyć wizje, załatwia się problemy poszczególnych państw i ich przywódców. Moskwa i Bruksela patrzą na siebie obojętnie, w zasadzie nie mają o czym rozmawiać. Główną intrygą szczytu w Rzymie było to, czy szef Komisji Europejskiej Romano Prodi wypowie się publicznie w sprawie aresztowania prezesa Jukosu.

Projekt wspólnej przestrzeni gospodarczej jest nierealny i ma niewiele wspólnego z możliwościami obu partnerów. Rosja nie może i nie chce zmieniać się zgodnie z żądaniami UE. Unia nie może zaproponować Moskwie nic poza plan "nowego sąsiedztwa", który obejmuje wszystkie kraje od Maroka do Ukrainy. Rosja nie jest w stanie europeizować się, tym bardziej że nie dostaje choćby mglistej obietnicy przyszłego członkostwa w Unii. Zaś tego Bruksela nie może obiecać, bo wciągnięcie naszego państwa do mechanizmu europejskiego byłoby dlań śmiertelnym zagrożeniem.

Mimo to nie należy tracić nadziei. W odróżnieniu od USA Rosja nie może utrzymywać z Unią wyłącznie kontaktów handlowych. Nasza bliskość geograficzna będzie sprzyjać przechodzeniu liczby kontaktów w ich jakość sprzyjającą przyszłej integracji. Proces ten zajmie jednak znacznie więcej czasu, niż oczekiwano jeszcze niedawno.

*Timofiej Bardaczow jest wiceszefem moskiewskiego Instytutu Polityki Zagranicznej i Obronnej