- Co kilka miesięcy dowiaduję się, że znowu coś rzekomo kupiłam na kredyt. Egzekutor długów nachodzi mnie i rodzinę. Nie pomagają tłumaczenia, że złodzieje posłużyli się skradzionym dowodem osobistym. Horror - kwituje Maria P., krakowska dziennikarka.
Za rzekome długi ścigały ją już dwa banki, telewizja cyfrowa, a od niedawna sieć komórkowa. Wcześniej chętnie udzielali złodziejom kredytów na zakupy sprzętu w systemie ratalnym, podpisywali z nimi umowy. Nawet wtedy gdy złodzieje przerobili w dowodzie osobistym niektóre dane kobiety.
- Jak to możliwe? Przecież za każdym razem, gdy dowiadywałam się o rzekomych długach, powiadamiałam policję, że znów ktoś wykorzystuje moje dokumenty? - zastanawia się P.
Rzecznik małopolskiej policji podinspektor Dariusz Nowak zapewnia, że po zgłoszeniu kradzieży informacja o zaginionych dokumentach jest umieszczana w ogólnopolskim Rejestrze Rzeczy Utraconych. - Co z tego? Ciągle płacę za chwilę nieuwagi. Ponoszę koszty adwokata, niezliczonych telefonów z wyjaśnieniami, tracę czas w kolejkach na policji, wszystkim muszę się tłumaczyć - wylicza rozgoryczona kobieta.
Zaczęło się w lutym 1999 r. Wystarczyła chwila nieuwagi podczas zakupów i ktoś ukradł Marii P. portfel. Natychmiast zgłosiła to policji, zastrzegła numer dowodu i kont w dwóch krakowskich bankach. Po miesiącu policja umorzyła sprawę "z powodu niewykrycia sprawców".
- Tracąc ocean czasu, wyrobiłam nowy dowód, prawo jazdy, dowód rejestracyjny auta i legitymację zawodową. Myślałam, że na tym moje problemy się skończyły - opowiada. Tymczasem było odwrotnie. Kłopoty dopiero się zaczęły.
Pierwszy odezwał się Kredyt Bank z Lublina. Półtora roku po kradzieży dokumentów Maria P. dostała plik wypełnionych przekazów do zapłaty. Miała kupić na raty komputer za 5 tys. zł. - Niczego nie kupowałam na kredyt. Próbowałam to wyjaśnić, ale wciąż przychodziły monity o spłatę rat. Miesiąc później w skrzynce pocztowej znalazłam potwierdzenie zawarcia kolejnej umowy kredytowej. Tym razem z Lukas Bankiem, na zakup kamery wideo. Już wiedziałam, że ktoś znowu wykorzystał skradzione mi dokumenty, bo w przysłanej kopii umowy podano stary numer dowodu - mówi Maria P. - Natychmiast powiadomiłam ten sam komisariat policji oraz Lukas Bank, że złodzieje posługują się utraconymi dokumentami. Na próżno.
Nie było tygodnia bez jakichś wezwań do zapłaty. Banki wysyłały pisma, telefonowały, ktoś od nich czatował przed drzwiami. - Cierpliwie wyjaśniałam wszystko od nowa: telefonicznie, faksem, drogą elektroniczną, mimo że wcześniej na policji poinformowano mnie, że to banki same powinny wystąpić z pytaniem do organów ścigania, a ja niczego nie muszę udowadniać ani tłumaczyć.
Pokazuje teczkę pękającą od korespondencji. Rzecznik Lukas Banku twierdził, że P. nie wykazała dobrej woli, bo... nie przysłała pisemnego oświadczenia o kradzieży dokumentów. A bez tego bank nie mógł wystąpić do policji. Zaprzecza temu rzecznik małopolskiej policji podinspektor Dariusz Nowak: - Każda instytucja może w każdej chwili poprosić nas o informacje, czy w rejestrze rzeczy utraconych nie znajduje się np. skradziony dowód osobisty - tłumaczy.
A złodzieje nie próżnowali. Opuścili Kraków i zjawili się w Katowicach. Tam "kupili" zestaw do odbioru płatnej telewizji Cyfra+. Maria P. dowiedziała się o tym, gdy przysłano jej upomnienia za niezapłacony abonament. Tym razem wystarczyły pisemne wyjaśnienia i duplikat zaświadczenia z policji.
Banki nie dawały za wygraną. Kredyt Bank najpierw wypowiedział umowę kredytową, a potem sprzedał rzekomy dług firmie Żagiel. Ta natychmiast wezwała P. do spłaty całego zadłużenia - w sumie ponad 8 tys. zł, w tym nawet przeterminowanych odsetek.
Firma nadal dochodziła należności, mimo że już w marcu 2001 r. prokuratura rejonowa Kraków-Krowodrza umorzyła postępowanie w sprawie wyłudzenia kredytu na zakup komputera prowadzonego z doniesienia samego Żagla. Co więcej: w uzasadnieniu umorzenia podkreślono, że Maria P. nigdy nie zawarła umowy, a jej podpis sfałszowano. Fałszywy był też drugi dokument - zaświadczenie o zarobkach - jakim posłużyli się złodzieje. Przedstawiciele Żagla tłumaczyli, że nikt ich nie poinformował o zakończeniu dochodzenia. Potem zamilkli.
Ale za to o spłatę zadłużenia upomniała się firma Pro Asset. To Lukas Bank sprzedał jej rzekomy dług. Pro Asset nasłał na Marię P. egzekutorów z wynajętej przez siebie wrocławskiej firmy Kruk System Inkaso. Ci zasypali krakowiankę wezwaniami do zapłaty ponad 3 tys. zł. W nagłówkach pism kłuły w oczy ostrzeżenia: "Skuteczna egzekucja długów - inni już to wiedzą!". W kolejnym zagrożono skierowaniem sprawy do sądu, dołączając wypełniony już druk pozwu. - Wynajęłam adwokata. Wysłałam Krukowi kopię zgłoszenia o kradzieży oraz pismo z prokuratury o umorzeniu śledztwa. Przez rok była cisza. Ale w czerwcu tego roku Pro Asset odezwał się znowu.
W "Informacji dla dłużnika" przysłanej pocztą firma windykacyjna domagała się już 5,6 tys. zł (2 tys. zł karnych odsetek). - Zadzwoniłam i oświadczyłam, że w takim razie proponuję im oddanie sprawy do sądu lub powiadomienie prokuratury. O dziwo - nie chcieli, bo - jak przyznali - nie zamierzają ponosić ewentualnych kosztów. Zażądali za to ode mnie jakichś "dowodów" z prokuratury. A przecież wcześniej wysłałam im już to, co miałam! Powiedziałam, żeby wyjaśnień szukali na policji.
- Dla nas nie jest to wystarczające. Każdy może powiedzieć, że nie wziął kredytu. Musi pani przedstawić te dokumenty - oświadczył przez telefon windykator.
- A jeśli ich nie mam, to co będzie? - spytała Maria P.
- Zobaczy pani, co się stanie - zagroził. I dodał, że i tak wydobędzie od niej te pieniądze.
- Rankiem tego samego dnia przyszła pocztą dziwna umowa na zakup dwóch telefonów w najdroższych taryfach w sieci komórkowej Era. - Zgłupiałam. Jak poczta mnie znalazła? Zmienione były dwie pierwsze litery nazwiska, pierwsza litera w nazwie ulicy i kod pocztowy. Tym razem rachunek na 375 zł. Do dziś zastanawia się, w jaki sposób diler tej sieci zawarł umowę ze złodziejami, skoro ona sama już od kilku lat jest abonentką Ery i operator ma wszystkie jej dane. - Sfałszowany został jeden z numerów dowodu osobistego. Tego nasz system już nie wyłapał - tłumaczy rzecznik Ery Antoni Mielniczuk.
Tymczasem Maria P. co kilka dni w skrzynce pocztowej znajduje ponaglenia do zapłaty od Pro Assetu. Dwa dni po rozmowie telefonicznej mężczyzna podający się windykatora Pro Assetu zaczął nachodzić jej brata. Nie pokazał żadnych dokumentów. Wypytywał za to, czy naprawdę tu nie mieszka Maria P. i jaki jest aktualny adres "wierzycielki".
Po co temu człowiekowi był mój adres, skoro miał choćby mój numer telefonu, który sama podałam Pro Assetowi - dziwi się. Powiadomiła policję o nękaniu przez windykatora. - Boję się - mówi Maria P.