Po przegranej w wyborach 2000 roku Demokraci nie potrafią się podnieść. Po odejściu Billa Clintona na emeryturę w partii nie ma naturalnego przywódcy, który mógłby stawić czoło Bushowi.
W tej sytuacji już kilkunastu demokratów oficjalnie rozpoczęło walkę o nominację tej partii na kandydata na prezydenta. Wszyscy muszą zaistnieć w mediach, w większości przypadków bowiem ich nazwiska znane są jedynie niewielkiej grupie fanatyków polityki czytających gazety od deski do deski.
Joe Lieberman, były demokratyczny kandydat na wiceprezydenta, poparł Busha w jego działaniach w Iraku. Jego doradcy uznali, że przy tak olbrzymim poparciu opinii publicznej wypowiadanie się przeciwko wojnie może ich kandydatowi jedynie zaszkodzić.
Innego zdania są najwyraźniej doradcy Johna Kerry'ego, senatora i byłego oficera w Wietnamie, który zbeształ Busha za to, iż ten nie potrafił zyskać poparcia ONZ dla inwazji. Lider Demokratów w Senacie Tom Daschle aż się trząsł, gdy krzyczał w Senacie: - Bush spartolił dyplomację i teraz wszyscy musimy z nim iść na wojnę!
Demokratyczni kandydaci na prezydenta liczą, że Bush potknie się jednak nie na wojnie, lecz na gospodarce. Jego ojciec, który po zwycięstwie w "Pustynnej Burzy" cieszył się poparciem 90 proc. Amerykanów, nie podniósł gospodarki z zastoju i przegrał walkę o drugą kadencję.
Dlatego właśnie tak wielu demokratów kręci dziś nosem na poprawkę budżetową, którą Bush przyniósł w poniedziałek do Kongresu. Bush chce wydać dodatkowe 80 mld dol. na wojnę z Irakiem, odbudowę tego kraju, walkę z terroryzmem w samej Ameryce i na pomoc dla sojuszników USA w Azji i Afryce. Demokraci podkreślają, że nie da się tak gigantycznych wydatków pogodzić z dalszym obcinaniem podatków. - To wielka gra ze strony Busha i Demokratów -uważają eksperci - Jeśli gospodarka nie drgnie w ciągu kilku najbliższych miesięcy, wyborcy ukażą Busha bez względu na to, w jakim stylu uda mu się dobić Saddama.
Bush i jego doradcy są przekonani, że drgnie. Demokraci uważają, że nie. Bezrobocie wciąż utrzymuje się na minimalnym - w porównaniu z Europą - poziomie nieco ponad 5 proc. - Bezrobocie powoli, ale stale rośnie - mówi jednak Peter Orszag, analityk ekonomiczny związany z Partią Demokratyczną. - Jeśli przekroczy 6-7 proc. przed wyborami, ludzie zaczną panikować.