Trzeba było przesłuchania redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej" przed specjalną komisją śledczą Sejmu powołaną do zbadania okoliczności sprawy Lwa Rywina, by okazać, iż instytucje państwa , a także opinia publiczna, mają do czynienia z dokumentem [tj.listem Denisa Berry do Leszka Millera - red.], którego treści nie mogą rozumieć, albowiem ten, kto tłumaczył, nie miał po temu niezbędnych kwalifikacji, a ten, kto im przedstawiał dokument, zaniedbał obowiązku jego weryfikacji.
(...) Gdybyśmy posługiwali się wersją angielską, a nie polską, mowy by nie było o "złodziejskiej polityce". Przynajmniej od czasu operacji Pustynna Burza, a więc od 1992 r., każde dziecko wie, że samoloty bombowe USFA Stealth to są nie "złodziejskie", lecz "trudne do wykrycia" (niewidzialne) samoloty. A więc "stealtily" w żaden sposób nie znaczy złodziejskie.
W toku prac komisji śledczej, kiedy jeden z posłów, wywołany do tej czynności przez redaktora "Gazety", pochylił się nad roboczym tłumaczeniem listu prezesa Cox Enterprises Denisa Berry'ego do premiera Leszka Millera, dostrzegł obok słówka "złodziejskie" także określenie "słabo wykrywalne".
(...) Ta z pozoru drobna sprawa pokazuje, jak drobiazgowe musi być dochodzenie prawdy w sprawie podjętej przez Lwa Rywina próby wyłudzenia od Agory pieniędzy za usługę, jaką jej, jako pośrednik, oferował i jakiej, na szczęście, skutecznie oferować nie mógł. Dobrze, że rzecz jest przedmiotem prac specjalnej komisji Sejmu.