Owa blogerka to Segritta, a cała historia zaczyna się na początku października, gdy napisała na Facebooku: "Czy jeśli pospuł mi się aparat fotograficzny, (jestem blogerką:), napiszę o tym status na fejsie = przyjedzie do mnie kurier z jakimś fajnym nowym aparatem?
Z relacji blogerki wynika, że już chwilę po powyższym poście zareagował przedstawiciel Nikon Polska i zaoferował darmowy serwis aparatu.
Sprzęt trafił do naprawy. "I tu się kończy piękna historia, a zaczyna coś, czego zrozumieć nie mogę. A jestem dość wyrozumiałą kobietą i naprawdę wiele mi można wytłumaczyć" - pisze Segritta, czyli blogerka Matylda Kozakiewicz.
Twierdzi, że bez skutku próbowała skontaktować się z człowiekiem, który obiecał jej bezpłatną naprawę. Po dwóch tygodniach zamiast sprawnego aparatu dostała tradycyjną pocztą kosztorys naprawy. "Jeśli zgodzę się na jej koszt, aparat zostanie naprawiony i odesłany mi po uiszczeniu jeszcze kosztów przesyłki. Ewidentna pomyłka, pomyślałam. Co ciekawe - naprawa aparatu, który w tej chwili można kupić za 500 zł, kosztowałaby mnie niecałe 1300 zł" - napisała Segritta. Przez następne dwa miesiące - jak wynika z relacji na blogu - próbowała bezskutecznie coś wyjaśnić i załatwić. W końcu rozzłoszczona wypowiedziała wojnę Nikonowi. Opublikowała wpis zatytułowany "Nikon, WTF ?!?", w którym opisała dzień po dniu próby kontaktu z firmą i który zakończyła stwierdzeniem "Nikon, penis Wam między pośladki". Pod wpisem znalazło się zdjęcie "Jestem waszą Ex", nawiązujące stylistyką do kampanii reklamowej Nikona.
Tym wpisem Segritta wywołała burzę. "Nie żebym ponaglał czy coś, ale mój Canon wciąż jest zepsuty. Canon Polska, każdy ma swoją cierpliwość" - kpił Michał Głuszak, specjalista od marketingu, właściciel firmy Well Done Marketing.
"Być może dla niektórych blogerów to dobra strategia zaistnienia wyrazistego. Nie odmawiam blogerom prawa do wyrazistości, do walki o swoje" - pisze Jacek Gadzinowski. Ale podkreśla: "biznesowo - dla firm i marek to raczej powód do zastanowienia, czy ma się do czynienia z rozkapryszonymi dziećmi i mało przewidywalnymi ludźmi. Prowadzę firmę, doradzam klientom i często spotykam się z takimi opiniami, zwłaszcza po takich akcjach" - dodaje.
"Bardzo cenię Segrittę. Nie spodziewałam się po niej czegoś takiego. Po pierwsze, nie widzę tu winy Nikona, raczej konkretnej osoby - a takie sprawy załatwia się face2face, a nie na publicznym forum. Naprawdę nie wiem, co Segritta chciała tym wpisem osiągnąć. Drugie - drażni mnie ta roszczeniowa postawa blogerów i to blogożebractwo, nawet jeśli wypowiadane jest żartem" - napisała na Facebooku zajmująca się marketingiem blogerka Natalia Hatalska.
"Blogerzy to osobowości narcystyczne, z wybujałym ego (tak, dotyczy to także mnie). To wybujałe ego daje czasem (często) poczucie tzw. omnipotencji. W skrócie - "jestem blogerem, mogę wszystko". Albo: "i ty do mnie? blogera? w taki sposób?! dobra, to ja ci pokażę". Trzeba umieć oddzielić ja-bloger od ja-konsument. Nieuzasadnione wykorzystywanie bloga do swoich prywatnych celów (tak, wiem, brzmi to dziwnie, blog z założenia jest prywatny, ale mam nadzieję, że wiecie, o co mi chodzi) skutkuje potem postrzeganiem blogerów i całej blogosfery jak "dzikich z tomahawkiem w ręku". Blogosfera to dla mnie przede wszystkim wiarygodność. Wierzę, że na koniec dnia uda nam się tego wizerunku jednak nie zepsuć" - kończy.
Akcję Segritty skomentował też inny znany bloger, Maciej Budzich z Mediafun.pl. Podkreślił, że od strony etycznej jej nie pochwala. "A co się dzieje z wizerunkiem i rozpoznawalnością blogera? Trochę traci, ale jeszcze więcej zyskuje. Jest to więc całkiem skuteczna (niestety, skuteczna - co podkreślam również w tytule tego wpisu) droga do zdobycia rozgłosu" - kończy Budzich.
"Trafiłem w necie na historię o tym, jak to zła firma nie dała czegoś za darmo dziewczynie piszącej bloga. Dzieje się. Internety zawrzały. Dzięki całej tej akcji blogerzy będą mogli przejść na system bezgotówkowy. (...) Dziewczyna w różowym kapeluszu, chcąc (...) dodać sobie kilka gwiazdek do famy, robi zły PR całej blogosferze. Dzięki tej szopce osoby prowadzące blogi postrzegane będą jako pretensjonalne, roszczeniowe oraz na maksa egocentryczne" - pisze autor bloga Piktografiki.
W obronę wziął za to Segrittę najpopularniejszy polski bloger - Kominek. Na Facebooku opublikował zdjęcie, na którym solidaryzuje się z Kozakiewicz. A potem bardzo ostro skomentował tych kolegów po fachu, którzy ją skrytykowali.
"Miałem nic już o tym nie pisać, bo nie ja mam pretensje do NIKONA i nie moje to kredki, ale jedno muszę. Doprawdy zadziwiające, jak wielu debili (w tym część moich znajomych) nie potrafi czytać prostych zdań ze zrozumieniem i z wczorajszej akcji wyciągnęli wniosek, że blogerka jest zła, bo nie dostała czegoś za free. Jesteście intelektualnym dnem. Dobra, wracam do kawy (ekspres dostałem za free)".
Segritty broni też Michał Górecki: "Warto inwestować w liderów opinii, nawet jeśli nie są aż tak wpływowi jak gwiazdy z dużego ekranu czy nawet z małego. I warto liczyć się z konsekwencjami ich zdenerwowania. Dlaczego? Ano dlatego, że to era social media. Gdzie każdy ma głos" - pisze. "Tłum zachował się oczywiście jak tłum. Tłum uwielbia linczować! Wystarczy rzucić jedno hasło. Tym razem hasłem było "w dupie się blogerce poprzewracało, ona ŻĄDA!". Nieważne, że żadnego żądania nie było. Chodzi o to, że jej obiecano i puszczono słowa na wiatr. To kolosalna różnica!" - podkreśla.
Górecki dodaje, że zaskoczyła go reakcja kolegów z branży. "Gdzie Segritta popełniła błąd? Opisując całą sprawę? Na litość boską. Co w tym złego? Czy nie mogę napisać o blogu, jak jakaś firma daje ciała? Dlaczego? Robi to mnóstwo osób! Jesteśmy po prostu rozeźlonymi konsumentami! A właśnie na tym polegają media społecznościowe!
Kiedy w internecie zrobił się szum, odezwała się też sprawczyni całego zamieszania. - Nie sądziłam, że ten tekst aż tak się rozniesie. Nie rozpatrywałam go pod tym kątem, czy mi się opłaci, nie chcę być taką blogerką. Jeśli uważam, że jakaś firma nawala, to nieważne, czy jestem klientem, któremu obiecano coś gratis czy klientem, który zapłacił za usługę - jestem konsumentem olanym przez firmę. Po prostu opisałam sytuację - mówi w rozmowie z portalem Gazeta.pl.
Wcześniej w rozmowie z NaTemat.pl powiedziała, że z człowiekiem, który do niej dzwonił, kiedyś miała już okazję współpracować przy krótkiej kampanii. "Wiedziałam, że to pracownik agencji reklamowej, i nie miałam powodu sądzić, że to np. ktoś z konkurencji chce wkręcić Nikona i zrobić im fuck up w social mediach" - mówiła z kolei portalowi Natemat.pl.
"Do samego serwisu nie mam zarzutów. Zakładam, że oni po prostu dostali aparat do naprawy i standardowo wysłali do właściciela kosztorys naprawy" - dodała. Podkreśliła, że potraktowała to jako rodzaj pomyłki i braku komunikacji pomiędzy serwisem a działem PR.
Poprosiliśmy o opinię w całej sprawie szefową działu kontaktu z klientami w Nikonie Agnieszkę Bacińską, która odpisała nam: "Jeszcze raz analizowaliśmy sprawę, jednak ze względu na nasze dotychczasowe relacje i pozytywne doświadczenia we współpracy z blogosferą nie chcielibyśmy komentować zaistniałej sytuacji".