Prawnik 27-letniego Khalfana Khamisa Mohameda z Tanzanii zaskoczył zarówno prokuratora, jak i prawników pozostałych trzech mężczyzn na ławie oskarżonych. W swej mowie otwierającej proces adwokat Khalfana przyznał, że jego klient pomógł zbudować bombę, która 7 sierpnia 1998 r. eksplodowała przed ambasadą w Dar es Salaam w Tanzanii. Rozpoczęty w poniedziałek proces to więcej niż próba wymierzenia sprawiedliwości za zamach na dwie ambasady USA w Tanzanii i Kenii. Trzy lata temu w dwóch wybuchach w odstępie kwadransa zginęły wówczas 224 osoby, a ponad tysiąc zostało rannych.
Już następnego dnia w Tanzanii i Kenii wylądowały pierwsze samoloty z agentami FBI na pokładzie. Przez kolejne miesiące dyrektor FBI Louis Freeh osobiście nadzorował największe w historii wymiaru sprawiedliwości USA śledztwo prowadzone poza granicami kraju. W ciągu dwóch tygodni FBI i CIA uzyskały - jak twierdzą ich szefowie - niezbite dowody na powiązanie zamachowców z al-Qaed, międzynarodową organizacją terrorystyczną założoną i finansowaną od 12 lat przez Saudyjczyka Osamę bin Ladena. 20 sierpnia Amerykanie zbombardowali obozy al-Qaedy w Afganistanie oraz fabrykę chemiczną w Sudanie, która miała być częściowo w posiadaniu Osamy. Jej współwłaściciel domaga się teraz od rządu USA odszkodowania, twierdząc, że lider al-Qaedy nie miał z jego zakładem nic wspólnego już od kilku lat.
W październiku 1998 r. prokuratura w Nowym Jorku opublikowała akt oskarżenia przeciwko 17 osobom, w tym Osamie. Ten ostatni stał się najbardziej ściganym terrorystą na świecie. W akcie oskarżenia rząd USA po raz pierwszy powiązał Osamę bin Ladena nie tylko z serią zamachów w latach 90., ale także z tragiczną bitwą w październiku 1993 r. na ulicach Mogadiszu w Somalii. W starciu z wytrenowanymi przez al-Qaedę bojówkami Amerykanie stracili wówczas 18 żołnierzy i w konsekwencji wycofali się z tego kraju. Do dziś FBI wytropiło w kilku krajach Bliskiego Wschodu siedemnaście osób, z których cztery są teraz sądzone w Nowym Jorku. Dwóch z nich zatrzymała kenijska policja. Trzeci wpadł w Pakistanie, a czwarty - obywatel USA pochodzenia libańskiego - został aresztowany w Nowym Jorku. Prokuratura spodziewa się lada dzień decyzji o ekstradycji kolejnej trójki aresztowanej w Wielkiej Brytanii.
Dwóm z oskarżonych - właśnie Khalfanowi i 24-letniemu Saudyjczykowi Mohamedowi Rashedowi Daoudowi Owhaliemu - grozi kara śmierci. Pozostałym dwóm - Amerykaninowi z Libanu i Jordańczykowi - dożywocie.
Przyznając się do winy, Khalfan zapewne będzie się starał o złagodzenie wyroku. Prokurator Paul Butler, otwierając mowę oskarżenia, powiedział, że podczas przesłuchań FBI również Owhali przyznał się do udziału w zamachu w Kenii. Był z tego dumny i twierdził, że bez wahania uczyniłby to ponownie. W poniedziałek Owhali zabronił swemu prawnikowi wygłoszenia mowy wstępnej.
Wczoraj przed sądem zeznawał Jamal Ahmed Mohamed al-Fado, wcześniej identyfikowany w akcie oskarżenia jedynie jako "świadek CS-1". Jamal był członkiem al-Qaedy od samego początku. Wczoraj powiedział przysięgłym, iż Baza - jak tłumaczy się nazwę organizacji Osamy - została stworzona w celu prowadzenia świętej wojny z niewiernymi.
Jamal opowiadał również o transakcjach finansowych, m.in. w Sudanie, jakie dokonywał na polecenie Saudyjczyka. Gdy Osama odkrył, iż Jamal kradnie pieniądze organizacji, "CS-1" uciekł wraz z rodziną do USA.
Rządzący talibowie zdementowali pogłoski, iż gotowi są na wydanie Osamy bin Ladena w zamian za międzynarodowe uznanie ich reżimu. Miał to zapowiedzieć minister spraw zagranicznych Wakil Ahmad Mutawakil, cytowany w poniedziałkowym londyńskim "Timesie". We wtorek talibowie zaprzeczyli "wierutnym kłamstwom" dziennika. Oświadczyli, iż bin Laden jest gościem w ich kraju i wydalenie go byłoby sprzeczne z duchem islamu.
Bartosz Węglarczyk, Waszyngton