Kozak szeryfem

- George'owi W. Bushowi może nie wystarczyć kadencji, aby odwiedzić Białoruś - powątpiewają mińscy dziennikarze. Jego wizyta jest zresztą mało realna: stosunki USA - Białoruś są złe, a prezydent Łukaszenko od trzech miesięcy nie znalazł czasu, by przyjąć listy uwierzytelniające od amerykańskiego ambasadora w Mińsku

Kozak szeryfem

- George'owi W. Bushowi może nie wystarczyć kadencji, aby odwiedzić Białoruś - powątpiewają mińscy dziennikarze. Jego wizyta jest zresztą mało realna: stosunki USA - Białoruś są złe, a prezydent Łukaszenko od trzech miesięcy nie znalazł czasu, by przyjąć listy uwierzytelniające od amerykańskiego ambasadora w Mińsku

Michael Kozak, Teksańczyk czeskiego pochodzenia, urzęduje w Mińsku już od października ub.r. Były szef sekcji interesów USA na Kubie naraził się białoruskim władzom jeszcze przed objęciem placówki, gdyż podczas zatwierdzania jego kandydatury przez senat USA otwarcie porównał reżim Fidela Castro do porządków zaprowadzonych przez Aleksandra Łukaszenkę. Po przyjeździe podpadł po raz drugi. W wywiadzie dla jednej z niezależnych gazet zakwestionował legalność białoruskich władz - przypominając, że prezydent przedłużył sobie kadencję o dwa lata i sam powołał nowy parlament, nieuznawany do dziś przez Zachód.

- Kozak przybiera pozę wszechwładnego szeryfa - skomentował natychmiast szef prezydenckiej administracji Michaił Miasnikowicz. Sam Łukaszenko nazwał Amerykanina "niepełnowartościowym ambasadorem" i za karę nie zaprosił na organizowane co roku w połowie stycznia noworoczne spotkanie dla przedstawicieli korpusu dyplomatycznego. Oficjalnie dlatego, że Kozak wciąż nie wręczył mu listów uwierzytelniających. Tyle że amerykański dyplomata tylko czeka, by to zrobić, ale białoruski prezydent nie ma wciąż dla niego czasu, choć niedawno zdołał przyjąć akredytację ambasadora... Madagaskaru.

Dlatego Kozak nie mógł wysłuchać adresowanych do Waszyngtonu noworocznych życzeń Łukaszenki. - Wierzę, że pragmatyczny realizm administracji George'a W. Busha doprowadzi do zbliżenia stanowisk USA i Białorusi w wielu kwestiach politycznych i gospodarczych- mówił Łukaszenko.

Już poprzednik Kozaka Daniel Speckhard miał z władzami w Mińsku problemy. Wraz z szefami kilkunastu innych zagranicznych placówek dyplomatycznych był nawet zmuszony do wyjazdu, gdyż prezydent Łukaszenko postanowił pozbawić ich chronionych konwencją wiedeńską rezydencji (dlatego, że leżały zbyt blisko jego własnej zamiejskiej rezydencji). Ambasadorowi USA zaspawano wtedy bramę przed domem, a Francuzowi wykopano przed progiem rów.

Kto pod kim dołki kopie, ten sam w nie wpada - po awanturze wokół Drozdów zachodnie rządy zabroniły wjazdu do siebie najwyższym białoruskim urzędnikom państwowym z prezydentem na czele. Zakaz ten jest przestrzegany do dziś.

Największym cieniem na stosunkach Waszyngton - Mińsk kładzie się nadal zestrzelenie nad Białorusią w 1995 r. amerykańskiego balonu sportowego biorącego udział w Pucharze Gordona Benetta. Dwaj piloci zginęli, a władze w Mińsku długo przekonywały, że nadlatujący znad Polski "tajemniczy obiekt" niezwykle przypominał sondę szpiegowską. Za tragiczny incydent strona białoruska nie przeprosiła do dziś. Tylko miejscowi mieszkańcy ustawili na miejscu tragedii symboliczny pomnik.

A przecież zaledwie rok wcześniej, jeszcze za rządów pierwszego szefa państwa Stanisława Szuszkiewicza, stosunki obu państw były wzorcowe. W podzięce za bezwarunkowe wycofanie z Białorusi sowieckiej broni nuklearnej w styczniu 1994 r. Mińsk odwiedził prezydent Bill Clinton. Był w parlamencie, Akademii Nauk i Kuropatach, gdzie w latach 30. i 40. NKWD rozstrzeliwało dziesiątki tysięcy ludzi. Dziś tylko skromny pomnik z napisem "Od narodu Ameryki - narodowi Białorusi" obok leśnej ścieżki przypomina, że Mińsk odwiedził kiedyś lider światowego supermocarstwa zza oceanu. - Ciekawe, czy W. Bushowi wystarczy kadencji, aby mógł złożyć wizytę na Białorusi? - zastanawiają się dziś mińscy dziennikarze.

Cezary Goliński, Mińsk