Rosjanie uprawiają polityczną demagogię, by uniknąć krytyki ze strony Rady Europy, która właśnie wczoraj zebrała się w Strasburgu. Mówią o redukcji wojsk i przekazywaniu władzy cywilom, a w rzeczywistości oddają Czeczenię w ręce policji politycznej i służb bezpieczeństwa - uważa I wiceprzewodniczący parlamentu czeczeńskiego Sajman Beszajew.
Od poniedziałku dowództwo i odpowiedzialność za wszystko, co dzieje się w Czeczenii i na całym północnym Kaukazie, przejął dyrektor Federalnej Służby Bezpieczeństwa (dziedziczki KGB) Nikołaj Petruszew. Dotąd tzw. operacją antyterrorystyczną dowodziła armia i krytykowany wielokrotnie przez Putina minister obrony marszałek Igor Siergiejew. Ale na poniedziałkową naradę na Kremlu, na której postanowiono przekazać FSB pieczę nad Czeczenią, Siergiejewa w ogóle nie zaproszono. Nie wszedł też do sztabu antyterrorystycznego, w którym znalazł się natomiast szef sztabu armii gen. Anatolij Kwasznin, od dawna wymieniany jako następca Siergiejewa na posadzie ministra obrony.
Putin nie tylko postanowił odebrać wojsku dowództwo nad działaniami zbrojnymi w Czeczenii, ale w ogóle wycofać z Kaukazu większość jednostek. Docelowo ma tam pozostać tylko 15 tys. żołnierzy podległych ministerstwu obrony i 7 tys. z MSW (dziś ich liczbę szacuje się w sumie na 80-100 tys.). - To wcale nie koniec operacji antyterrorystycznej. Po prostu to Federalna Służba Bezpieczeństwa, a nie armia regularna jest instytucją, na której zgodnie z konstytucją spoczywa obowiązek walki z terroryzmem - oznajmił Putin. - FSB będzie walczyła swoimi metodami i siłami. Wyobrażam to sobie jako małe operacje specjalne, które zlikwidują niedobitki czeczeńskich rebeliantów.
Putin nie przedstawił jednak żadnego terminarza wycofywania wojsk. Ewakuację mogą opóźnić, a nawet storpedować działania partyzantów, którzy wykazują się ostatnio znaczną aktywnością. W niedzielę zaatakowali nawet faktyczną stolicę Czeczenii - główną siedzibę kolaboracyjnych władz - Gudermes. Według rzecznika partyzantów Mowładiego Udugowa bitwa w Gudermesie trwała siedem godzin i zginęło w niej co najmniej 20 rosyjskich żołnierzy i 2 milicjantów z prorosyjskiej milicji. Zdaniem Udugowa w piątek partyzanci zaatakowali miasteczko Argun tuż pod Groznym i zabili 15 Rosjan. Kreml zaprzeczył, by w Gudermesie doszło do jakiejś bitwy.
Moskiewscy analitycy twierdzą, że za decyzją Putina kryje się jego zmęczenie przeciągającą się wojną i brak nowych pomysłów na jej zakończenie. "Putin jest już zmęczony Czeczenią i chce ten problem po prostu odłożyć na półkę, sprawiając wrażenie, że został on załatwiony. Sam siebie chciałby przekonać, że wojna się skończyła" - uważa Aleksiej Małaszenko z moskiewskiego Ośrodka Carnegie. "Kreml wycofuje część wojsk, bo i tak od dłuższego czasu tkwią one bezczynne w Czeczenii. Rosja nie potrzebuje aż tak wielkiej armii do walki z partyzantami" - twierdzi Jurij Gładkiewicz z wojskowej agencji informacyjnej AWN. "Rosja powinna podzielić Czeczenię na część północną i południową" - proponuje wojskowy ekspert Paweł Felgenhauer - "Wybrać sobie sojusznika na północy, dać mu broń i pieniądze, tak, by zapewnić mu wygraną w nieuniknionej walce o władzę w tej okrojonej części Czeczenii, której sama nie jest w stanie podbić".
Z końcem stycznia powinna wygasnąć kadencja wybranego w styczniu 1997 r. czeczeńskiego prezydenta Asłana Maschadowa. Rosjanie liczyli, że do tego czasu uda im się przekonać Czeczenów, by odwrócili się od Maschadowa i zgodzili wybrać, a przynajmniej zaakceptować, nowego przywódcę narzuconego przez Kreml. Prawowitej władzy Maschadowa nie kwestionują jednak nie tylko jego rodacy, ale także sąsiedzi z Kaukazu. Prezydent sąsiadującej z Czeczenią Inguszetii gen. Rusłan Auszew od dawna przekonuje Moskwę, że w końcu i tak będzie musiała usiąść do rozmów z Maschadowem. W poniedziałek do Auszewa przyłączył się niespodziewanie Aleksander Dzasochow, prezydent Północnej Osetii, najwierniejszego sojusznika Rosji na Kaukazie. - Maschadow pozostanie naszym prezydentem aż do czasu nowych wyborów. A te zostaną przeprowadzone, dopiero gdy skończy się wojna. Tak mówi nasza konstytucja - tłumaczy Sajman Beszajew.
reuters, afp, inf. wł. wj