Kimberley Hainey ponoć często wychodziła z przyjaciółmi i zostawiała rocznego syna w domu bez opieki. Dziecko chodziło w brudnych pieluchach i głodne. Raz zostawiła chłopca samego na aż dwa dni.
Jak ustalili śledczy, dziecko po raz ostatni było widziane w miejscu publicznym w lipcu lub sierpniu 2009 roku. Miło wtedy 15 miesięcy. Kiedy 30 marca 2010 roku matka Hainey znalazła zwłoki chłopca w jego łóżeczku, nie żył już od wielu miesięcy. Specjaliści nie są w stanie określić dokładnej przyczyny śmierci, ale podejrzewają, że mogła nastąpić z powodu odwodnienia.
Śledczy podejrzewają także, że uzależniona od narkotyków kobieta, mogła dawać je swojemu dziecku. Na dodatek szokuje fakt, że prawdopodobnie po śmierci malucha, Hainey sprzedała jego zabawki i rzeczy i za zdobyte pieniądze kupiła heroinę.
Kimberley Hainey stanowczo zaprzecza wszelkim zarzutom. Twierdzi, że któregoś dnia po prostu zauważyła, że dziecko jest martwe. Nie przyznaje się też do jakichkolwiek zaniedbań. - Zostałam uznana za matkę potwora, a to nie jest prawda. Nie zrobiłam nic, aby zaszkodzić mojemu synowi. Był najcenniejszą rzeczą w moim życiu - powiedziała przed sądem.
Sąd nie dał jednak wiary tłumaczeniom 37-latki i uznał ją za winną zamordowania syna poprzez liczne zaniedbania. Kobieta została skazana na dożywocie.
"Mordercy z wrzosowisk" - makabryczna historia pary, która zabijała dzieci >>